W trzecim numerze magazynu Masz Wybór zostały zrecenzowane dwie części serii Gwiezdne Wojny: Decide your destiny. Ścieżka Jedi spotkała się z dość ciepłym przyjęciem, natomiast Zaginiony Legion otrzymał bardzo słabą notę. Kiedy zatem na półce w supermarkecie pewnej znanej sieci dostrzegłem kilka egzemplarzy z serii, postanowiłem wyrobić sobie własne zdanie. Sięgnąłem po tytuł, o którym we wspomnianych przeze mnie recenzjach nie było mowy. Po pierwsze nie chciałem wybierać pomiędzy skrajnościami, po wtóre – już wtedy zakładałem, że podzielę się swoją opinią na temat Przygody na Teth.
Książki mają niezwykłą moc – pozwalają ramię w ramię z głównym bohaterem odkrywać wielkie tajemnice wszechświata, podążać ścieżką niezwykłego i nietuzinkowego przeznaczenia. Co jeśli zmęczy nas rola obserwatora? Wtedy na scenę wkraczają paragrafówki. Dają one możliwość pierwszoosobowego doświadczania przygód, dokonywania wyborów. Element utożsamiania się z głównym bohaterem? Cóż… To czytelnik jest głównym bohaterem. A czy może być coś bardziej porywającego niż rycerz Jedi wypowiadający cichym, głębokim, wszechwiedzącym głosem tajemnicze frazesy i sporadycznie sięgający po nadludzką Moc? Nie musi być to nawet postać pierwszoplanowa znana z sagi Gwiezdnych Wojen. Problem z Mocą polega na tym, że nawet najmniej istotni jej użytkownicy są odpowiedzialni za równowagę we wszechświecie (seria komiksów o Zayne Carricku?). No dobrze, przyznam, że nie można wciąż wcielać się w Jedi. W końcu nie było ich aż tylu. Dla zachowania kanonu trzeba znać umiar. To może bezczelny przemytnik pokroju Hana Solo? Tych było sporo, nie wszyscy mogli sobie pozwolić na cięte odzywki, nie wszyscy zdobyli sławę, ale udane ucieczki przed patrolami, strzelaniny i sabotaże monopolizacyjnych działań Federacji Handlowej – emocje gwarantowane! Nie? To może senator uwikłany w polityczną intrygę, z jednej strony troszczący się o interesy swojej malutkiej planety na szarym końcu galaktyki, z drugiej próbujący utrzymać się na stołku? Albo chociaż klon, dowódca oddziału – ma te same geny i identyczne przeszkolenie jak wielu jemu podobnych, ale co zrobi gdy znajdzie się w sytuacji wykraczającej poza algorytmy? Czy znajdzie w sobie wystarczająco dużo indywidualizmu, żeby improwizować? Główny bohater to podstawa – im ciekawszy ma zawód i im głębiej tkwi w intrygach, tym lepsza przygoda. Wszystkie wymienione przeze mnie postacie pojawiają się w recenzowanej pozycji. Tyle że jako postacie drugoplanowe. My wcielamy się bowiem w Tethańskie dziecko, które ledwie obserwuje konflikt zbrojny na swojej ojczystej planecie.
Wookiepedia. Teth to planeta skażona mafijnymi mackami Huttów, którzy wybrali ją sobie na „letnią rezydencję”. Galaktyczne Imperium odcięło ten świat od wpływu Huttów (przynajmniej powierzchniowo), tym samym powodując kryzys w gospodarce i doprowadzając majestatyczny klasztor B’omarr do ruiny. Kiedy po latach Imperium opuściło te tereny, stały się one pustkowiem bezprawia rządzonym przez bandy rzezimieszków. W dużym skrócie – kiedy zapoznałem się z historią planety, stwierdziłem, iż jest ona fantastycznym miejscem do prowadzenia akcji. Drzemie w niej gigantyczny potencjał na intrygi polityczno-kryminalne, czy też wręcz zupełnie inaczej – doświadczenia w klimatach Tomb Raidera i odkrywania tajemnicy opuszczonego klasztoru. W rzeczywistości większa część akcji paragrafówki dzieje się w… lesie. Zwyczajnym liściastym lesie, który równie dobrze może porastać Kashyyyk… czy księżyce Endora… czy Naboo… czy jakąkolwiek inną planetę, na której występują drzewa.
Jeśli chodzi o stronę techniczną, to uważam, że Przygoda na Teth jest słaba. Nie zauważyłem rażących błędów językowych, ale z drugiej strony cały czas miałem wrażenie, że język, jakim jest napisana, jest ubogi. Nie wiem czy wynika to z tłumaczenia, czy faktu, że kierowana jest do młodszego odbiorcy. Choć na dobrą sprawę wiek odbiorcy nie ma znaczenia, uważam, że powinno się mieć więcej zaufania do inteligencji czytelnika. Znalazłem jeden błędny odnośnik między paragrafami. Ponadto sposób opowiadania historii jest niekonsekwentny – można zapomnieć o przejściu gry na kilka sposobów celem poznania „całej prawdy” bo „cała prawda” jest jak chorągiewka na wietrze. Możemy dokonać wyboru zaufania komuś i wtedy wszystko jest w porządku, ale jeśli przechodząc grę drugi raz, w tym samym miejscu postanowimy zachować swoje podejrzenia (logicznym byłoby, że postać godna zaufania się nie zmieni, może jedynie mieć uraz związany z podejrzeniami) to nagle okazuje się, że osoba „staje się” podła, przewrotna i dwulicowa. Ponadto niekonsekwencja przejawia się w tym, że czasami czytamy nawiązania do wydarzeń, które jeszcze nie miały miejsca (co zakładam wynika z tego, że z oszczędności papieru ten sam paragraf używany jest w kilku miejscach w fabule).
Co jest zatem największą wadą tej paragrafówki? Myślę, że tytuł. Nie jest to żadna „przygoda”. Główny bohater jest nijaki, mało istotny, nieinteresujący. Jest nikim. I to nie takim nikim w stylu „od zera do bohatera”. Bohaterowie drugoplanowi (w tym mistrz Plo Koon czy dowódca klonów) go lekceważą. Zabieg ten miałby sens gdyby bohater przejawiał sobą jakąś wewnętrzną wartość, której inni nie byliby świadomi i miałby szansę utrzeć im nosa. W przypadku kiedy traktują go jak powietrze – i słusznie, bo jest niewiele więcej wart niż powietrze, które psuje – ta gra staje się po prostu smutna. Niby jest ponad czterdzieści zakończeń i w niektórych nawet staje się „kimś” ale jest to skrzyżowanie deus ex machina z cyjanowym jeleniem . Nie jest to też na pewno „Teth” – fabularny potencjał tego miejsca pozostał zupełnie niewykorzystany. Spotykamy podejrzanych typków i przekupnych strażników, z tym że wycięty z kartonu Nicholas Cage ustawiony przed kinem ma więcej głębi… Nie mamy szans otrzeć się o sprawy polityczne, o świecie kryminalnym wiemy tyle, że z niektórymi mamusia zabroniła nam rozmawiać, a klasztor B’omarr odwiedzamy… w dwóch czy trzech paragrafach, które zamiast eksploatować indywidualizm miejsca, opisują kamienne korytarze i zwały gruzu. Nie pada nawet słowo o dziedzictwie Huttów.
Podsumowując – z żalem odradzam lekturę dzieła Tracey West pod tytułem Przygoda na Teth. Po pierwszym entuzjazmie towarzyszącym mi, kiedy zobaczyłem jak paragrafówki trafiają pod strzechy dzięki wielkim sieciom handlowym, przyszła przygnębiająca refleksja, że jeśli gatunek mają reprezentować takie „dzieła” to może lepiej, żeby ludzie w ogóle nie usłyszeli o grach książkowych.
Marcin Fengler
Ocena: 3/10
Tytuł:Przygoda na Teth
Autor: Sue Behrent
Seria: Gwiezdne Wojny: Wojny Klonów – Wybierz swoje przeznaczenie
Wydawnictwo: Hachette Polska
Rok wydania: 2010
Do nabycia: na aukcjach internetowych lub w księgarniach
Jeden komentarz do “PRZYGODA NA TETH”