Witajcie Drodzy Czytelnicy!


Za nami sześć numerów Masz Wybór, przed nami 2012 rok, w którym skończy się świat. To będzie już chyba szósty koniec świata, który przeżyję. Chociaż do grudnia jeszcze daleko, to właśnie tematyce apokalipsy poświęcony będzie bieżący numer. Również kolejny zostanie podporządkowany jednemu, przewodniemu tematowi. Być może narodzi się z tego nowa, świecka tradycja. Tymczasem Mikołaj, ugięty pod nawałem obowiązków studenckich i zawodowych, ponownie przekazał mi stery naszego paragrafowego okrętu, toteż przez najbliższe dwa numery będę pełnił obowiązki redaktora naczelnego.

A w bieżącej odsłonie naszego pisma czeka na Was moc atrakcji! Pierwszą z nich będzie komiks autorstwa Dominika Forteckiego. Pod recenzencką lupę trafił między innymi Wojownik autostrady, kultowa gra książkowa autorstwa Joe Devera w klimatach postapokalipsy. Tradycyjnie przeczytacie też recenzje filmów interaktywnych i utworów niekomercyjnych. Natomiast w dziale publicystyka znajdziecie podstawowe informacje o gatunkach takich jak postapokalipsa i cyberpunk, a nasza redaktorka przybliży Wam, czego kobieta oczekuje od gamebooków.

Na koniec będziecie mogli przeczytać Przebudzenie, obszerne opowiadanie utrzymane w onirycznym, ponurym klimacie.

Zapraszam do lektury!














SPIS TREŚCI















SPIS TREŚCI


Wstępniak

Beniamin KrowaQ Muszyński


Komiks

Dominik Fortecki, Beniamin Muszyński


Newsy



Recenzje


Last Call i The Witness

Piotr Bąkowski


Wojownik Autostrady: Piekło na autostradzie

Piotr Bąkowski


Afrykański Świt (dzieło niekomercyjne)

Michał Pinkel Ślużyński


Niewolnik Czarodzieja (dzieło niekomercyjne)

Michał Pinkel Ślużyński



Publicystyka


Świat po końcu świata, czyli postapokalipsa jako materiał na grę książkową

Beniamin KrowaQ Muszyński


Cyberpunk – tło dla Twojego projektu

Beniamin KrowaQ Muszyński


Być kobietą w świecie gamebooków

Justyna Anna M.


Hrabal – człowiek, który pił, człowiek, który pisał...

Beniamin KrowaQ Muszyński


Przebudzenie

Beniamin KrowaQ Muszyński


Ogłoszenie


Stopka redakcyjna
















































PREMIERA VI TOMU PRZYGÓD „SAMOTNEGO WILKA”!


Jak informuje wydawnictwo Copernicus Corporation, 23 stycznia 2012 roku na półki sklepowe trafił VI tom przygód Samotnego Wilka, zatytułowany Królestwa Grozy.




W „Królestwach Grozy” podążasz szlakiem pierwszego Mistrza Kai. Zawiedzie cię ona w samo serce wrogiej krainy i zamieni się w desperacki wyścig z czasem. Po piętach będą ci deptać Mroczni Władcy, którzy ruszą twoim tropem, gdy zduszą zamieszki, jakie wybuchły w ich mieście. Musisz się śpieszyć. Dobierz moce i broń, ale rób to z rozwagą. Od nich i od ciebie zależy przyszłość ojczyzny.


Wydawnictwo przypomina jednocześnie, że w jego sklepie internetowym można nabyć specjalny pakiet złożony z 5 pierwszych tomów serii Samotnego Wilka w atrakcyjnej cenie.






ROK 2012 BĘDZIE ROKIEM GAMEBOOKÓW?


Na stronie internetowej Tin Man Games pojawił się wpis, który zapowiada, że rok 2012 niezaprzeczalnie i bezapelacyjnie będzie należał do gamebooków!


Na dowód tej tezy, twórcy serwisu podają 10 argumentów:
1. Pojawienie się gamebooków na system operacyjny Android.
2. 30. rocznica powstania serii Fighting Fantasy.
3. Uzyskanie przez twórców z Tin Man Games licencji na wydanie serii gier książkowych umiejscowionych w uniwersum Sędziego Dredda.
4. Stale zwiększająca się liczba autorskich blogów, traktujących o gamebookach.
5. Powrót Gary’ego Chalka do ilustrowania gier książkowych.
6. Przenoszenie gamebooków na inne platformy cyfrowe. Stwierdzenie to odnosi się przede wszystkim do Samotnego Wilka autorstwa Joe Devera, który w roku 2013 ma pojawić się na PC w nowej formie!
7. Kolejne wydawnictwa Jonathana Greena. Po bardzo ciepło przyjętym tytule Temple of the Spider God –Green obiecał zrealizować w roku 2012 dwa kolejne projekty.
8. W niedalekiej przyszłości światło dzienne ujrzą kolejne numery pisma Fighting Fantazin! Magazynu poświęconego (w tym miejscu zostawcie sobie kilka sekund na efektowne wstrzymanie oddechu) grom z serii Fighting Fantasy!
9. Nowe kategorie gier – romanse! Ten nietypowy gatunek gamebooków szczególnie upodobali sobie panowie z Choice of Games. Serdecznie zapraszamy do zapoznania się z ich produkcjami!
10. Ogólny wzrost zainteresowania grami książkowymi, kreowany przez Was – wiernych czytelników, zainteresowanych, co też w interaktywnym świecie piszczy.


Nasza redakcja całkowicie zgadza się z tezami zaprezentowanymi przez Tin Man Games i ma nadzieję, że w niedługim czasie również i na naszym rodzimym rynku, będziemy mogli z całą stanowczością mówić o „Roku Gier Książkowych”!






NOWE WIEŚCI O „DUCHACH WOJNY”


Na stronie wydawnictwa Essencegame pojawiły się nowe informacje dotyczące premiery zapowiadanej od roku gry paragrafowej Ghosts of War – Duchy Wojny. Premiera ma nastąpić w okolicach czerwca.




Szczegółowy plan wydawniczy na najbliższe pół roku kończy się na zapisie maj/czerwiec 2012 – Ghosts of War – część 1 (gra paragrafowa). Do tej pory Essencegame koncentrowało się na projekcie gry online Space Dealer, której premiera miała miejsce w styczniu. Jak możemy przeczytać na stronie Essencegame:


Space Dealer Online: Explore, Trade and Build”

Rok 2382, w odległej galaktyce swoją przygodę rozpoczyna niedoświadczony kosmiczny handlarz. Eksploruje galaktyki, szukając nowych rynków zbytu. Po drodze kuszą go zlecenia na przemyt towarów, które uznawane są przez galaktyczne władze za zakazane. Czy uda mu się zdobyć potężne doświadczenie i rozbudować swój statek? Czy wstąpi do jednej z Korporacji i rozpocznie swoją przygodę u boku setek innych handlarzy?


Mamy nadzieje, że teraz, po zakończeniu tego projektu, prace nad wydaniem Duchów Wojny ruszą ostro do przodu i rzeczywiście jeszcze w tym półroczu gra trafi do sprzedaży, a lista wydanych w Polsce gier wzbogaci się o kolejną, zapewne interesującą, pozycję.






SERCE ZIMY” JAKO KLASYCZNY AUDIOBOOK


Serce Zimy, interaktywny audiobook działający na zasadach doskonale znanych z gier książkowych, od 24 stycznia jest dostępny w wersji dwuipółgodzinnego opowiadania.


Na stronie projektu możemy przeczytać następującą informację:

Audiobook opisuje jedną z możliwych ścieżek, którą w grze może podążyć Korwin Giedyminowicz podczas swojej wyprawy do groźnej, a zarazem magicznej Rosji roku 1812. Korwin wyrusza wraz z armią Napoleona w głąb nieznanego, niebezpiecznego kraju, aby ocalić siostrę uprowadzoną przez Panią Zimy. Stawia czoła siłom mroźnej śmierci i odkrywa w sobie dziedzictwo lykantropii.


Audiobook można zakupić na stronach Orange.pl oraz audioteka.pl






MASZ WYBÓR” PRZECIWKO CENZURZE INTERNETU! STOP ACTA!


Tak jak większość świadomych artystów przeciwstawiających się ograniczenia wolności w sieci i przedkładający interes społeczeństwa nad własny, także my, osoby tworzący zespół redakcyjny pisma Masz Wybór i nieformalnego Wydawnictwa Wielokrotnego Wyboru zabraliśmy zdecydowanie stanowisko sprzeciwiające się przyjęciu przez Polskę międzynarodowej umowy ACTA. W dniu 22 stycznia na stronie naszego pisma pojawił się następujący manifest:


Drodzy czytelnicy, za 4 dni, 26 stycznia, rząd Polski planuje podpisanie ACTA, międzynarodowej umowy handlowej mające w założeniu walczyć m. in. z piractwem komputerowym. Jesteśmy pisarzami, redaktorami, grafikami – innymi słowy twórcami i artystami, którym najbardziej zależy na ochronie własności intelektualnej, ponieważ na jej bazie pozyskujemy środki do życia. I właśnie my, ci dla których rzekomo umowa jest przygotowywana, uważamy podpisanie jej przez przedstawicieli naszego kraju i przez przedstawicieli Unii Europejskiej za krok przeciwko wolności, przeciwko społeczeństwu obywatelskiemu i przeciwko demokracji.


Organy państwowe podpisujące ACTA na całym świecie, podejmują kroki dążące do przepchnięcia umowy w atmosferze tajności, unikają negocjacji społecznych i, niestety, sytuacja w Rzeczpospolitej Polskiej nie jest inna. Kontrowersje, które wzbudza ACTA dotyczą m. in. umożliwienia dostawcom sieci inwigilowania użytkowników, wstrzymania publikacji danych, które zostaną uznane, nawet arbitralnie, za niezgodne z prawem. Ponadto umowa nie porusza w ogóle kwestii prawa cytatu, co oznacza, że może stać się furtką do zakazu publikowania i komentowania kontrowersyjnych danych pojawiających się np. w mainstreamowych mediach.


Przez ostatnią dekadę widzieliśmy, jak wielkim dobrodziejstwem było dziennikarstwo obywatelskie kwitnące w Internecie, jak wielokrotnie odkrywało nieczyste karty dotyczące niektórych kroków rządów i wielkich korporacji (niejednokrotnie znanych z łamania praw człowieka), wskazywało na mrożące krew w żyłach kontrowersje, nad którymi główne media (większość z nich skupiona w kilku najbardziej znaczących na świecie korporacjach) albo się w ogóle nie schyliły albo, mimo ich ciężaru, totalnie je bagatelizowały.


Prawie wolny od cenzury Internet, to największe osiągnięcie cywilizacyjne z jakim weszliśmy dumnie w XXI wiek. Ratyfikacja nie dość sprecyzowanej międzynarodowej umowy, zostawiającej furtkę cenzurze, przeprowadzana w atmosferze tajności wygląda jak zamach stanu skierowany przeciwko wolności, przeciwko demokracji i przeciwko nam: internautom, dziennikarzom i ludziom pragnącym prawdy.


Masz Wybór sprzeciwia się decyzjom rządu, zarówno polskiego, jak i europejskiego, które jawnie nie chcą nam dawać wyborów.


Jak wiemy, ACTA została przez Polskę podpisana (choć jeszcze nie ratyfikowana). Nasza redakcja także i w tym bolesnym momencie zabrała głos.


Nigdy nie uczestniczyłem w tak wielkiej demonstracji jak ta, która miała miejsce w Krakowie i która nie miała żadnej kontrmanifestacji (policja potwierdziła liczbę ponad 15 tysięcy osób), nie pamiętam petycji, która zebrałaby tyle podpisów w tak krótkim czasie (tylko na internetowej naliczyliśmy ok. 150 tysięcy głosów zebranych w kilka dni przeciwko ACTA, a jeszcze wpłynie wniosek o referendum z klasycznymi podpisami). Jestem dumny ze społeczności, dla której tworzymy.


Polski rząd definitywnie pokazał, że ignoruje zdanie własnych obywateli, że gardzi ich zaangażowaniem społecznym. Mimo wielokrotnego zwracania uwagi na elementy umowy, które są groźne, mimo ekspertyz prawnych widzących zagrożenie w ACTA, mimo poparcia protestu przez samych artystów (z nielicznymi wyjątkami) – gigantyczny ruch sprzeciwu został określony mianem „młodzieży, która nic nie rozumie”. Obecny gabinet jawnie odwrócił się od demokracji. Ciężko stwierdzić, co nim motywuje, bo na pewno nie potrzeba reprezentacji obywateli.


Jeszcze nie straciliśmy wszystkich szans, sejm jeszcze nie ratyfikował ustawy. Kiedy dojdzie do tego kroku, proszę o czujność i zapamiętanie deklaracji grupy „Ty głosujesz na ACTA, ja nie głosuję na Ciebie”. Jeśli nawet skradziono nam kolejny element wolności, zachowaliśmy honor, zachowaliśmy się jak prawdziwie wolni ludzie, którzy pragną realnej demokracji, którzy chcą mieć wpływ na to, co się dzieje dookoła nich i którzy nie chcą oddawać swoich praw i swojej wolności kolejnym biznesowym grupom interesów.


W imieniu redakcji dziękujemy wszystkim, którzy przyłączyli się do protestów przeciwko antydemokratycznej, prokorporacyjnej, międzynarodowej umowie ACTA.








TEATR W SIECI


9 stycznia punktualnie o godzinie 20:00 berliński teatr Maxim Gorki Theater wystawił interaktywny spektakl Effi Briest 2.0…na Facebooku.


O tym, że Facebook jest w tej chwili najpotężniejszym portalem społecznościowym na świecie, nie trzeba chyba nikogo specjalnie przekonywać. O jego marce świadczyć może chociażby liczba zarejestrowanych użytkowników, która na początku tego roku przekroczyła niebagatelny poziom 800 milionów.


Na Facebooku możemy znaleźć niemal wszystko, począwszy od sklepów ze zdrową żywnością, poprzez oficjalne profile lubianych zespołów muzycznych, na instytucjach państwowych kończąc. A co byście powiedzieli na to, że berliński Maxim Gorki Theater postanowił wykorzystać swój profil jako scenę teatralną? Brzmi nieprawdopodobnie, jednak takie wydarzenie miało miejsce 9 stycznia 2012 roku. Dokładnie o godzinie 20, zgromadzeni przed monitorami widzowie, mieli okazję wziąć udział w pierwszym w historii, interaktywnym spektaklu facebookowym pt. Effi Briest 2.0.


Całość sztuki nie jest niestety dziełem zupełnie nowym, stworzonym od podstaw, a jedynie zręczną adaptacją wydanej w 1895 roku powieści Theodora Fontane’a pt. Effi Briest. Książka niemieckiego pisarza opowiada historię tytułowej Effi, córce zamożnego szlachcica, która w wieku siedemnastu lat wychodzi za mąż za bogatego, lecz dwukrotnie od niej starszego, barona Geerta von Innstettena. Dziewczynie nie podoba się, że rodzice zmuszają ją do zawarcia związku małżeńskiego, który nie opiera się na wzajemnej miłości dwojga ludzi, a jedynie na honorowych zobowiązaniach jej ojca i matki wobec barona. W związku z powyższym Effi decyduje się na romans z odpowiednim według jej standardów mężczyzną, majorem Crampasem. Sprawę dodatkowo komplikuje fakt, że w przeszłości Geert von Innstetten starał się o względy… matki Effi.


Jak zatem aktorom berlińskiego teatru udało się przenieść tę skomplikowaną historię do świata wirtualnego? Otóż każdy z nich najpierw musiał stworzyć na Facebooku profil występujących w sztuce postaci, które przyszło im odgrywać. Nad całością akcji i koordynacją poszczególnych wydarzeń czuwał narrator (będący jednocześnie administratorem strony) Theo von Tain (zbieżność nazwisk z autorem powieści nie jest przypadkowa). Jaka natomiast była w tym wszystkim rola widzów? Mogli oni np. doradzić matce Effi, jaką suknię powinna kupić swojej córce na ślub, obejrzeć zdjęcia z wesela czy chociażby podpowiedzieć, co major Crampas powinien napisać w liście do swojej ukochanej. Jak zatem widać, możliwość ingerowania w treść spektaklu nie była może zbyt duża, ale na pewno przyniosła ona niemałą satysfakcję osobom, które w nim uczestniczyły.



SPIS TREŚCI






















Last Call i The Witness





Zastanawialiście się kiedyś nad tym, czy istnieje jeszcze na świecie taka dziedzina życia, która nie potrzebuje reklamy? Nic nie przychodzi Wam do głowy? Nic dziwnego, w końcu żyjemy w czasach, w których reklamy potrzebuje dosłownie wszystko. W telewizji, radiu i internecie bez przerwy jesteśmy atakowani chwytliwymi hasłami promocyjnymi, które do znudzenia przypominają nam o tym, że TEN proszek będzie najlepszy dla naszych pralek, pijąc TO piwo będziemy najbardziej zrelaksowani, a w TYM banku dadzą nam najlepszy kredyt. A co byście powiedzieli na to, że czasami również i sama telewizja, która przecież z założenia jest propagandową tubą dla różnej maści koncernów i produktów, także potrzebuje reklamy? I nie chodzi mi w tym momencie o platformy cyfrowe, mam na myśli jeden konkretny program. Dokładniej rzecz ujmując – niemiecki kanał telewizyjny 13th Street. Zapytacie zapewne, co w tym dziwnego, że telewizja również potrzebuje tej właśnie formy promocji? Zupełnie nic, w końcu sam napisałem przed chwilą, że dziś reklamuje się wszystko. W tym konkretnym wypadku, chodzi jednak nie tyle o treść reklam zachęcających do oglądania tej konkretnej stacji, a formę jaką one przybrały. Zanim jednak przejdę do jej szerszego zaprezentowania, pozwólcie, że najpierw przedstawię wam kilka najważniejszych faktów historycznych.

Niemiecka telewizja 13th Street obecnie wchodząca w skład amerykańskiego holdingu Universal Studios Entertainment została uruchomiona 1 maja 1998 roku. Niestety, stosunkowo niska oglądalność i duża konkurencja poskutkowały zamknięciem stacji w dość krótkim czasie. Na szczęście kilka lat później, na początku 2011 roku nastąpiła jej reaktywacja. Co zrozumiałe, w celu uniknięcia następnej medialnej porażki, ponowne uruchomienie stacji poprzedziła bardzo dokładnie przygotowana, efektowna kampania reklamowa, której największymi hitami okazały się dwa interaktywne filmy – Last Call oraz The Witness. Choć tak po prawdzie, nie jestem do końca pewien czy w ogóle można o tych tytułach rozmawiać w kategoriach filmu. Dlaczego? Ponieważ oba w znacznym stopniu odbiegają od prostych i dobrze nam znanych schematów interaktywnych produkcji, zastosowanych chociażby w Survive the House czy Deliver me to hell.


W przypadku Last Call skłaniałbym się raczej ku teorii mówiącej, że jest to trailer filmowy1. Jednakże kwestia nazewnictwa nie jest w tym momencie najważniejsza. Sami twórcy określają swoje dzieło mianem pierwszego interaktywnego horroru, który można obejrzeć w kinie. Co zatem odróżnia wyreżyserowany przez Christiana Mielmanna film od innych interaktywnych produkcji? Przede wszystkim, naprawdę realna możliwość ingerowania widza w niektóre aspekty fabularne filmu i to w nie byle jaki sposób, bo poprzez rozmowę między nim a główną bohaterką Last Call prowadzoną przy pomocy najzwyklejszego w świecie telefonu komórkowego! Cała zabawa zaczynała się od... wycieczki do kina2. Przy zakupie biletu widzowie otrzymywali specjalne karteczki, na których zostały umieszczone instrukcje, jak wziąć udział w pokazie. Najpierw należało wysłać SMS z własnym numerem telefonu do specjalnej bazy danych połączonej z komputerowym oprogramowaniem, które po rozpoczęciu seansu dzwoniło do jednej, wybranej losowo osoby siedzącej na widowni. Dzięki zastosowaniu nowatorskiego systemu rozpoznawania komend głosowych, komputer pozwalał na porozumiewanie się pomiędzy widzem a główną bohaterką filmu! No dobrze, ale dlaczego tych dwoje miałoby ze sobą w ogóle rozmawiać i co ważniejsze, o czym? W zasadzie to o niczym... Z racji tego, że Last Call jest nastawionym na akcję horrorem, a nie chociażby filmem fabularnym, rola widza będzie się w zasadzie ograniczać do wydawania prostych poleceń w stylu: skręć w lewo, idź na górę itp. Jest to bezpośrednio związane z fabułą, która jak na klasyczny film grozy przystało jest prosta niczym konstrukcja cepa i opiera się na ucieczce z opuszczonego domu, w którym to bliżej nieznany, maniakalny morderca postanowił uwięzić młodą dziewczynę i dla własnej satysfakcji zrobić jej kuku.

Powiem Wam szczerze, że po pierwszym obejrzeniu Last Call byłem pod prawdziwym wrażeniem nowych, interaktywnych możliwości jakie oferował ten film. Niestety, po kilku kolejnych odtworzeniach oraz po przeczytaniu wnikliwych komentarzy na paru anglojęzycznych forach internetowych, przyszedł czas na chłodną refleksję, która zasiała we mnie wątpliwości co do niezawodności technicznych rozwiązań zastosowanych w Last Call. Po pierwsze: co jeśli osoba której numer został wybrany ma akurat słabą baterię i mówiąc kolokwialnie, telefon „padnie jej” podczas rozmowy z bohaterką? Film zostanie przerwany? Dziewczyna wybierze nowy numer? Nie wiadomo... Po drugie: co jeśli osoba, której numer został wybrany, okaże się kompletnym kretynem i zamiast wydawać bohaterce sugerowane polecenia, powie np. „pokaż cycki”? Komputer sam wybierze kolejność pokazywania następnych scen wedle jakiegoś algorytmu? Nie wiadomo... Mimo tych drobnych niedogodności, wydaje mi się, że Last Call ma spore szanse na to, aby na stałe wpisać się w kanon interaktywnej kinematografii.

Zupełnie inaczej sprawa ma się z drugim filmem promującym stację 13th Street. O ile bowiem o Last Call możemy powiedzieć, że jako tako spełnia on podstawowe standardy zwyczajnego filmu (przede wszystkim dzięki temu, że oglądamy go na ekranie), to mogę Was zapewnić, że stwierdzenie to zupełnie nie pasuje do The Witness, które w swojej konstrukcji przypomina... grę miejską.

Spece od public relations wymyślili dla niego nawet specjalnie hasło reklamowe, nadając mu zaszczytne miano „pierwszego filmu w outernecie”. Aby wziąć udział w tym nietypowym spektaklu, na początku 2011 roku każdy chętny musiał zarejestrować się na stronie internetowej stacji 13th Street. Spośród wszystkich zgłoszeń wybranych zostało kilka osób, które miały wcielić się w rolę tytułowego Świadka. Termin pierwszej gry wyznaczono na 9 kwietnia 2011 roku. Całość przygody rozpoczynała się w podrzędnym, berlińskim hotelu, gdzie każdy z widzów/graczy otrzymał klucz do jednego z pokoi oraz iPhone’a wyposażonego w specjalną aplikację służącą do odtwarzania poszczególnych scen The Witness oraz GPS. Głównym zadaniem gracza było uratowanie Nadii Orlovej, prostytutki pracującej dla rosyjskiej mafii, która okradła swoich mocodawców z bliżej nieokreślonych, ważnych danych komputerowych. To właśnie od sceny porwania Nadii rozpoczyna się cały „film” w trakcie, którego bohaterowi przyjdzie zwiedzić kilka różnych, a co ważniejsze PRAWDZIWYCH lokacji, rozmieszczonych na terenie całego Berlina (bar, opuszczone magazyny itp.).

Aby uratować życie prostytutki nie wystarczyło jednak tylko ją odnaleźć, w trakcie gry należało także zbierać dane i wykonywać zdjęcia, które później trzeba było przesłać na wcześniej podany adres e-mail. Wbrew pozorom, gra nie jest wcale tak prostoliniowa, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka i wcale nie prowadzi Świadka za rączkę, albowiem w zależności od podjętych przez niego decyzji, gra może skończyć się bardzo wcześnie (np. na skutek spotkania z przedstawicielami rosyjskiej mafii).

Na zakończenie mogę powiedzieć tylko jedno: żałuję, że o skonstruowanie i wprowadzenie w życie podobnej akcji reklamowej nie pokusiła się jak dotąd żadna polska firma. Mogę się założyć, że gdyby do tego doszło, to liczba chętnych do wzięcia w niej udziału znacznie przekroczyłaby możliwości organizatorów, szczególnie jeśli byłaby to akcja przypominająca swoim rozmachem i pomysłowością The Witness lub Last Call. Jednakże dopóki to nie nastąpi, możemy jedynie wyrażać zachwyt nad obiema produkcjami naszych zachodnich sąsiadów.


Piotr Bąkowski


Tytuł: Last Call

Reżyseria: Christian Mielmann

Gatunek: Horror

Ocena pomysłu: 7/10


Tytuł: The Witness

Produkcja: Jung Von Matt

Gatunek: Thriller

Ocena pomysłu: 9/10



SPIS TREŚCI


































Wojownik Autostrady: Piekło na autostradzie




Powiedzieć o Wojowniku Autostrady, że to seria legendarnych gier książkowych, to tak jakby nie powiedzieć o niej nic. Pomimo tego, że została wydana stosunkowo dawno (na przełomie lat 1988-1989), to zawarta w niej niesamowita wizja postapokaliptycznego świata do dzisiaj rozpala wyobraźnię chyba wszystkich miłośników gamebooków. O jej sile świadczyć mogą przede wszystkim niezwykle wciągające i wiarygodne opisy oraz pieczołowicie skonstruowana fabuła.

Osobą odpowiedzialną za powstanie tego paragrafowego arcydzieła jest nie kto inny jak sam Joe Dever – autor serii gier o Samotnym Wilku. Jak dla mnie, już samo nazwisko autora byłoby dostatecznym argumentem decydującym o zakupie Wojownika. Jeśli jednak dla Was sprawa ta wygląda inaczej, to mogę mieć tylko nadzieję, że po przeczytaniu niniejszej recenzji szybko zmienicie zdanie i zapragniecie włączyć do swojej kolekcji gier paragrafowych wszystkie cztery części. Na razie jednak, zajmijmy się szerszym omówieniem pierwszej z nich.

Piekło na autostradzie, bo o niej mowa, w polskiej wersji językowej ukazała się na rynku już w roku 1991 za sprawą wydawnictwa AMBER. Podzielona na 350 paragrafów książka od razu zdobyła sobie wierną rzeszę fanów. Co zadziwiające, nawet w dwie dekady po swojej premierze gra ta nadal cieszy się niesłabnącą popularnością i od czasu do czasu jest do kupienia na aukcjach internetowych. Według mnie świadczy to tylko i wyłącznie o jej niezwykłych walorach czytelniczych, których jest naprawdę multum! Zacznijmy zatem od pierwszego i najważniejszego: fabuły.



Akcja Wojownika Autostrady rozpoczyna się w roku... 2012. Czy to oznacza, że Joe Dever jest prorokiem i wie, co czeka nas w niedalekiej przyszłości? Niekoniecznie, choć przedstawiona przez niego wizja atomowego konfliktu, który doprowadził ludzkość na skraj przepaści, została zarysowana w bardzo prosty, a jednocześnie dosyć wiarygodny sposób. Według wizji Devera pod koniec lat dziewięćdziesiątych XX wieku, miał nastąpić gwałtowny wzrost działań terrorystycznych (brzmi znajomo, prawda?), które w ostateczności doprowadziły do powstania zorganizowanego i niezwykle bogatego syndykatu przestępczego zwanego HAVOC (Konsorcjum Zbrojnej Opozycji). Przywódcy HAVOC bardzo szybko zdają sobie sprawę z tego, że będąc w posiadaniu wielkich zasobów finansowych są w stanie przejąć władzę w małych i biednych krajach, które ostatecznie wykupują i zamieniają w ogromny poligon szkoleniowy dla swojej międzynarodowej siatki terrorystów. W roku 2008 konsorcjum przeprowadza swoją najbardziej spektakularną akcję, mianowicie podczas światowego szczytu przywódców morduje prezydentów USA i Rosji. Oba wymienione kraje, w połączeniu z innymi państwami, głównie europejskimi, w odpowiedzi na ten akt terroru zakładają organizację WDL (Światową Ligę Obrony), wypowiadając tym samym HAVOC-owi wojnę. W roku 2009 główne bazy konsorcjum zostają zniszczone, a jego przywódcy na krótki czas przechodzą do podziemia. Uaktywniają się powtórnie dwa lata później, w roku 2011, kiedy to przeprowadzają atak na transport siedemnastu głowic nuklearnych, które WDL przeznaczyła do neutralizacji. Będąc już w posiadaniu głowic, HAVOC żąda, aby WDL wypuściła z więzień ich ludzi oraz przekazała na rzecz konsorcjum 2 miliardy dolarów w złocie. Kiedy obu stronom nie udaje się dojść do porozumienia, dokładnie 3 stycznia 2012 roku rozpoczyna się atomowy holocaust... Przez następne kilka lat, ocalałe grupy ludzi, w zupełnej izolacji, próbują jakoś przetrwać w świecie ogarniętym przez apokalipsę. Jest to o tyle trudne, że wybuchy bomb atomowych zmieniły znacznie panujący na Ziemi klimat. Duże ilości pyłów, które przedostały się do atmosfery powodują, że do powierzchni planety nie dociera światło słoneczne, co skutkuje m. in. spadkiem temperatury. Dopiero w roku 2020 pierwsi śmiałkowie decydują się na opuszczenie schronów i wyjście na powierzchnię.



Jak z łatwością możecie się domyślić, jednym z tychże śmiałków będzie główny bohater Wojownika Autostrady, mężczyzna imieniem Cal Phoenix. Niestety, życiorys Cala przedstawiony czytelnikom przez Joe Devera jest tak rozbudowany i szczegółowy, że jego przytoczenie w całości znacznie przekraczałoby objętość recenzji, dlatego też wspomnę jedynie o kilku najważniejszych sprawach, które go dotyczą. Po pierwsze: w chwili wybuchu Cal miał tylko dwanaście lat. Los sprawił, że zimowe wakacje roku 2011 spędzał na ranczu swojego wuja Jonasa i ciotki Betty-Ann. Podczas feralnego dnia, 3 stycznia udał się wspólnie z nimi na zwiedzanie podziemnej kopalni oleju łupkowego, która jak się okazało miała zapewniać im schronienie przez następne osiem lat. Kiedy wreszcie udało im się przedostać na powierzchnię, nawiązali kontakt radiowy z innymi ocalałymi. Od nich właśnie dowiadują się, że prawdopodobnie w Kalifornii wiele miast ocalało z zagłady i że nadają się one do powtórnego zamieszkania. Nie mając innych perspektyw na przetrwanie, Cal wraz z wujostwem oraz kilkoma grupami ocalałych, które przyjdzie mu poznać już w trakcie samej rozgrywki, decydują się na szaleńczą podróż przez bezdroża Ameryki do nowej „ziemi obiecanej”. Zadanie to jest o tyle trudne, że poatomowe pustkowia opanowały zorganizowane gangi samochodowe (skojarzenia z Mad Maxem są tu jak najbardziej na miejscu). Wobec powyższego, w krótkim czasie Cal uczy się podstawowych umiejętności potrzebnych do przetrwania, takich jak prowadzenie samochodu czy strzelanie z broni palnej. Jest mu to potrzebne tym bardziej, że po jego dołączeniu do pierwszej grupy ocalałych zaczyna pełnić w niej rolę zwiadowcy.

W tym miejscu należałoby opisać nieco szerzej zasady mechaniki, jakie Joe Dever zdecydował się zastosować w Wojowniku Autostrady. Pierwsze co należy o nich powiedzieć, to to, że są one bardzo rozbudowane. Na charakterystykę gracza składają się dwie podstawowe cechy: Waleczność (odpowiada za walkę wręcz) i Wytrzymałość (punkty życia). Ponadto bohater, w którego przyjdzie nam się wcielić, posiada pięć sprawności: 1) prowadzenie pojazdów, 2) strzelanie, 3) orientacja w terenie, 4) zręczność, 5) spostrzegawczość. Każda z nich ma przypisane od początku gry 3 punkty bazowe, dla których w dowolny sposób należy rozdysponować kolejne 4 punkty na początku gry. Podobnie jak w przypadku wcześniejszych dzieł Devera, także i tutaj mamy do czynienia z możliwością kompletowania przydatnych przedmiotów, które stanowić będą nasz ekwipunek. Przed przystąpieniem do lektury, będziemy mogli wybrać cztery według nas najważniejsze z ogólnej listy dziewięciu. Ostatnim etapem wprowadzającym w świat gry jest wybór broni. Mamy cztery jej rodzaje: pistolet, pistolet maszynowy, karabin i dubeltówkę, nie wspominając oczywiście o broni białej.

Na szczęście pomimo tego, że liczba zasad i statystyk, które należy poznać przed rozpoczęciem rozgrywki jest dość znaczna, to zapamiętanie ich nie powinno sprawić nikomu większych trudności. Poza tym, śmiem twierdzić, że zastosowana przez Devera mechanika została doskonale zbalansowana i idealnie oddaje klimat postapokaliptycznego świata. Wystarczy wspomnieć tylko o specjalnych paragrafach, których treść nakazuje graczowi w poszczególnych momentach np. napić się wody lub spożyć posiłek. Jeśli akurat nie ma on w swoim ekwipunku jedzenia lub picia, jest zmuszony odjąć sobie kilka punktów wytrzymałości. Także podczas używania broni należy pamiętać, że dostęp do amunicji jest bardzo utrudniony, dlatego też najlepiej korzystać z niej oszczędnie. Podobnych smaczków jest w grze jeszcze kilka, a każdy z nich po zsumowaniu w jedną całość tylko potwierdza tezę o jej niezwykłości i naprawdę dobrym wykonaniu.

Reasumując, mogę powiedzieć tylko jedno. Jeśli miałeś (lub miałaś) już okazję grać w Wojownika Autostrady – zrób to raz jeszcze. Niezależnie do tego, ile czasu upłynęło od poprzedniej lektury, jestem absolutnie pewien, że poczujesz ten sam dreszczyk emocji, jaki towarzyszył Ci wtedy podczas czytania oraz że znowu zachłyśniesz się kunsztem literackim i pomysłowością Joe Devera. Natomiast tym, którzy po raz pierwszy dowiedzieli się o istnieniu tej wspaniałej serii gamebooków z niniejszej recenzji, radzę jak najszybciej nadrobić paragrafowe zaległości! Na pocieszenie mogę Wam zdradzić, że jeśli nie macie akurat pieniędzy na zakup oryginalnego, papierowego wydania Wojownika, to równie dobrze możecie zagrać w jego wersję elektroniczną, dostępną pod adresem: http://idreszcz.republika.pl/wa/wa.htm?czesc=1. Bawcie się dobrze w postnuklearnej Kolonii Dallas Jeden!


Piotr Bąkowski


Autor: Joe Dever

Tytuł: Wojownik Autostrady: Piekło na autostradzie

Data wydania w wersji angielskiej: 1988

Data wydania w wersji polskiej: 1991

Ocena: 10/10



SPIS TREŚCI




Afrykański Świt


Dalsze recenzowanie gier z akcji Miniatura czas zacząć. Kolejna z nich, Afrykański świt KrowaQa, zabierze nas na niebezpieczną przygodę w głębi afrykańskiej (a to ci niespodzianka!) dżungli.

W grze animujemy postać Siergieja Iwanowicza Bułanowa, zbiega ze Związku Radzieckiego, który żyjąc w Afryce, zarabia na życie jako ochroniarz. Akcja rozpoczyna się, gdy wyprawa badawcza, z którą aktualnie podróżuje, zostaje zaatakowana przez tubylców. Bohaterowi nie pozostaje nic innego, jak rzucenie się w wir walki, czego skutkiem ubocznym będzie wplątanie się w intrygę pełną tajemniczych kultów, sekretnych stowarzyszeń i innych tworów rodem z umysłu paranoika pod wpływem LSD.

Afrykański świt to typowa gra Beniamina Muszyńskiego. I w tym momencie mógłbym równie dobrze skończyć pisanie recenzji, bowiem każdy, kto ukończył choć jedną grę tego pisarza, będzie wiedział, o co mi chodzi. Pojawiają się tutaj wszystkie charakterystyczne dla jego twórczości elementy - brak mechaniki, podział na rozdziały, numerowane informacje, których posiadanie lub nie decyduje o przebiegu gry oraz liczne zakończenia, każde z własnym tytułem. Nad całością unosi się również mgiełka okrucieństwa i przemocy, cechująca wszystkie gry tego autora, od Ostatniego kursu po Pokutę.

Według mnie, nie jest to bynajmniej cecha negatywna. Co to, to nie! Afrykański świt jest grą naprawdę dobrze napisaną, o ciekawej, wciągającej fabule. Po prostu tych kilka zdań mówi tak naprawdę wszystko, co powiedzieć o niej można. Nie ma tu niczego, co można by zanadto wychwalać ani niczego przesadnie odrzucającego - wszystko prezentuje ten sam, wysoki poziom, do jakiego zdążył przyzwyczaić nas autor. Nawet błędów językowych nie ma tu zbyt dużo, czego nie można powiedzieć o wielu amatorskich grach książkowych. Czy to dobrze, czy źle, pozostawiam mimo wszystko Waszemu osądowi. Dla mnie częściowo dobrze, ponieważ gra dostarczyła mi niemałej przyjemności, a częściowo źle, ponieważ tekst ten nie straciłby wiele na wartości merytorycznej, gdybym poświęcił go opowiedzeniu, jak bardzo lubię budyń.

Jeśli lubicie twórczość Beniamina Tytusa Muszyńskiego i powieści przygodowe, mogę szczerze polecić Wam Afrykański świt. Według mnie jest to najlepsza gra, jaka wzięła udział w akcji Miniatura.


Michał „Pinkel” Ślużyński


Tytuł: Afrykański świt

Autor: Beniamin Tytus Muszyński

Rok wydania: 2010

Ocena: 8/10

Do pobrania: http://paragrafowegranie.republika.pl



SPIS TREŚCI







Niewolnik Czarodzieja


Zapoznaliśmy się już z "minigrową" twórczością Przemysława Memona Pociechy. Tym razem przekąsimy grę jego autorstwa, której miniaturą nazwać nie sposób. Przed Państwem, klasyczny już w paragrafowych kręgach, Niewolnik czarodzieja.

Tak jak znane nam Polowanie na smoki, tytuł został silnie zainspirowany grą komputerową, w tym przypadku kultową przygodówką z 1986 roku, King's Quest III: To Heir Is Human. Fabuła, podobnie jak w pierwowzorze, utrzymana jest w baśniowych klimatach. Główny bohater to młody chłopak, który od kilku długich lat wiedzie pozornie spokojne życie jako sługa czarodzieja Maanana. Coraz bardziej zmęczony swoją niewolą, zaczyna szukać okazji, by zbuntować się przeciwko panu i odzyskać wolność. Ta nadarza się, kiedy pewnego dnia młodzieniec znajduje starą księgę zaklęć, a w jego głowie rodzi się pewien plan.

Paragrafówka po swojej premierze w lutym 2009 roku szybko zdobyła niemałe uznanie. Zresztą trudno się temu dziwić, bowiem w 235 paragrafach autorowi udało się upchnąć całą wyspę, którą pod nieobecność Maanana możemy swobodnie eksplorować w poszukiwaniu przedmiotów potrzebnych do dokonania zemsty. Mamy też prostą, ale solidną mechanikę. Rozgrywka wygląda oryginalnie - jako że czarodziej nie opuszcza domu na całą wieczność, musimy ograniczać się do krótkich wypadów w wybrane miejsca. To pomysłowe rozwiązanie pociąga za sobą pewną wadę, mianowicie przy każdym powrocie czarodzieja musimy przeskakiwać przez te same paragrafy. Innego wyjścia jednak nie było, a gra nie jest na tyle długa, by nie można było przeboleć tego małego mankamentu. Szczególnie, że zwiedzanie wyspy to czysta przyjemność - wiele jest na niej miejsc niemających znaczenia dla fabuły, ale urozmaicających zabawę.

Rozgrywkę niewątpliwie uatrakcyjnia także wspomniana mechanika. Oprócz testów umiejętności i szczęścia, wprowadzających element nieprzewidywalności, istnieje także system walki. Nieprzewidywalność starć jest już jednak znikoma, bo bardzo łatwo wejść w posiadanie potężnej broni, której żadna ogrza czaszka niestraszna. W dodatku walki zwykle da się uniknąć - całą grę można przejść bez jednej utarczki. Wobec tego mało przydatny jest też handel, bo po co komu pancerz i lecznicze eliksiry, gdy większość walk i tak kończy się na dwóch ciosach czarodziejskiego miecza?

Niewolnik czarodzieja, podobnie jak inne dawne, amatorskie gry książkowe wypuszczane przez jedną osobę i bez korekty, nie uchronił się od licznych błędów. Już w pierwszym paragrafie uderzają nas w twarz słowa "jegopracowni twego pana", natknąłem się też na jeden błędny odsyłacz (paragraf 162 odsyła do paragrafu 118 zamiast do 218). Trzeba jednak pamiętać również o tym, że gamebook nie jest wcale krótki. Pozostaje mieć nadzieję, że autor pokusi się o wypuszczenie poprawionej wersji.

O ile nie odrzuci Cię - nieunikniony w końcu - brak szlifu, przy Niewolniku czarodzieja będziesz się naprawdę dobrze bawił(a). Jest to bowiem gra oryginalna (pomimo praktycznie skopiowanej fabuły), rozbudowana i wciągająca. Jeśli przypadnie Ci ona do gustu, możesz wypróbować także jej kontynuację, dwuczęściowego Sługę królestwa.


Michał „Pinkel” Ślużyński



Tytuł: Niewolnik czarodzieja

Autor: Przemysław Memon Pociecha

Rok wydania: 2009

Ocena: 7+/10

Do pobrania: http://paragrafowegranie.republika.pl



SPIS TREŚCI





Świat po końcu świata, czyli postapokalipsa jako materiał na grę książkową


Wojna, wojna nigdy się nie zmienia.


Te słowa, wypowiedziane niegdyś przez Rona Perlmana, zaczynają grę, która dla wielu wciąż pozostaje najlepszym cRPG wszechczasów. Mowa oczywiście o serii gier Fallout, których akcja toczy się w zniszczonym nuklearną wojną świecie. Zawdzięcza ona swoje istnienie nurtowi postapokaliptycznemu, często określanemu skrótem postapo. Obejmuje on wiele gatunków sztuki oraz szeroko pojętej rozrywki i na stałe wpisał się już do historii popkultury, chociaż w jego obrębie powstają też dzieła prawdziwie wybitne, jak Droga pióra Cormaca McCarthy’ego.



Narodzin tego gatunku można wprawdzie doszukiwać się już w starożytnych przekazach o końcu świata, lecz w znanej obecnie formie ukształtował się pod koniec XIX wieku, a intensywnie rozwinął w drugiej połowie wieku XX. Jednym z prekursorów fantastyki postapokaliptycznej jest niewątpliwie Herbert Wells. Jego Wehikuł czasu i Wojna światów poruszają temat zachowań ludzkich wobec zagłady cywilizacji. Ciekawą3 wizję człowieka stojącego przed apokalipsą spełnioną nakreślił też Richard Matheson (Jestem legendą, 1954) oraz Nevil Shute (Ostatni brzeg, 1957). W przypadku drugiej powieści warto zwrócić uwagę na tło wydarzeń, czyli motyw zagłady nuklearnej. Przez kolejne dziesięciolecia cały gatunek był częstokroć utożsamiany wyłącznie z zagładą ludzkości w wyniku wojny atomowej, szczególnie, iż przez pewien czas jej widmo było całkiem realne.

Tymczasem swoistym wzorcem dla wielu gier, filmów, książek oraz dzieł sztuki stał się nakręcony w 1979 roku przez George'a Millera Mad Max. Swoją zasługę ma w tym charakterystyczna postać Szalonego Maxa, wykreowana przez Mela Gibsona. W pierwszej odsłonie trylogii zagrał on jednego z ostatnich policjantów strzegących porządku wśród ruin cywilizacji. Jednak zdecydowanie większy wydźwięk miała druga część, w której to Max, samotny wojownik przemierzający pustynny świat, stawiał czoła groteskowym, szalonym członkom grasującego w okolicy gangu. Motyw ten stał się kanwą dla wielu innych, mniej lub bardziej udanych, produkcji spod znaku postapo. Natomiast sam topos tajemniczego, świetnie wyćwiczonego wędrowcy w zniszczonym świecie był niemal kalką dawnych opowieści o błędnych rycerzach, z tą różnicą, że bohater walczył z obwieszonymi łańcuchami degeneratami zamiast stawiać czoła smokom, a białego rumaka zamienił na lśniący motor.

Można powiedzieć, że cały nurt jest w pewnym sensie próbą uwspółcześnienia dawnych mitów. Kolejnym sposobem zadania starych pytań w nowy sposób. Moim zdaniem postapokaliptyczna sceneria to wciąż niewykorzystana przestrzeń. Świat po końcu świata jest miejscem, gdzie można zadać odbiorcy wiele ważnych pytań. Pierwsze z nich dotyczy samej natury ludzkiej. Czy tak musiało być? Czy rzeczywiście rasa ludzka skazana jest na samozagładę? A jeśli tak, to czy coś takiego nie zdarzyło się już wcześniej, a kolejne millenia przynoszą jedynie wzrost i upadek coraz silniejszych cywilizacji tylko po to, żeby któraś z nich w końcu unicestwiła naszą planetę? I gdzie w tym wszystkim jest Bóg? Jak ma zareagować człowiek w obliczu upadku wszelkich norm? Czy powinien próbować zachować resztki dawnego porządku i dorobku cywilizacyjnego, a jeśli tak, to jakim kosztem? Niestety, do tej pory większość twórców skupiała się jedynie na chwytliwym motywie ponurego, milczącego wędrowcy ze strzelbą w ręku i jego zmaganiach ze „złem”.

Sama sceneria zdewastowanego świata stanowi też świetne tło na zawiązanie akcji. Mamy tu bowiem do czynienia z miejscem pełnym rozległych przestrzeni, skarbów utraconej cywilizacji, gdzie niebezpieczeństwo czyha niemal wszędzie, a spotkany na szlaku wędrowiec prędzej okaże się wrogiem niż przyjacielem. Nie rządzą tu schematy znane z fantasy i science fiction i maksymalnie wyeksploatowane przez te gatunki. Ziemia może być równie dobrze jałową pustynią, skutym lodem pustkowiem lub przestrzenią całkowicie zatopioną przez wody nowego wszechoceanu. Równie dobrze może zostać dotknięta nagłą światową pandemią zombizmu. To nie ma najmniejszego znaczenia. Ważne jest tylko to, że nastał Armagedon. I teraz, po końcu świata, resztki ludzkości muszą zdecydować co dalej.

Przed takimi właśnie trudnymi decyzjami możemy postawić gracza. Jak już wspomniałem, kreacja świata jest bardzo swobodna. Możemy nawet umieścić w grze swoje rodzinne strony zmienione przez jakiś globalny kataklizm. Natomiast dobór bohaterów stwarza jeszcze więcej możliwości. Gracz równie dobrze może być obrońcą uciśnionych, jak i brutalem, walczącym o przetrwanie, i to nie tylko swoje. Bo co powiedzieć o rzezimieszku bezwzględnie rabującym podróżnych, który wracając do swojej kryjówki odkłada nóż i wykorzystuje zagrabione dobra, aby pomóc przetrwać swojej rodzinie? Albo o wędrownym kapłanie głoszącym Słowo Boże? To szarlatan rozdający fałszywą nadzieję, czy pokrzepiciel załamanych? Gorąco zachęcam Was do eksperymentów z tym gatunkiem i pisania, nawet krótkich, gier książkowych. A tym, którzy poszukują inspiracji, polecam Wojownika autostrady pióra Joe Devera4. Ten postapokaliptyczny, czterotomowy cykl ukazał się w naszym kraju na początku lat dziewięćdziesiątych nakładem wydawnictwa Amber. Zainteresowanych kupnem odsyłam do tematycznych (komiksy, fantastyka, RPG) antykwariatów lub na Allegro (gdzie gra pojawia się w cenie od dwudziestu złotych wzwyż za tom).


Wprawdzie obecnie, gdy widmo nuklearnej zagłady zostało chwilowo zażegnane [Doprawdy? A co na to Iran, Izrael i Stany Zjednoczone? - dop. red. nacz.], postapokaliptyczne wizje straciły nieco na popularności, ale myślę, że dla gatunku jest to raczej korzystna zmiana. Twórcy muszą bowiem bardziej wysilić wyobraźnię i stworzyć coś więcej niż kolejny pustynny świat pełen mieszkań ze śmieci i gangów w, skądinąd bardzo sympatycznych, skórzanych, nabitych ćwiekami kurtkach. Tego zadania możemy podjąć się też my, twórcy gier książkowych. Do czego, tradycyjnie, gorąco Was zachęcam. Piszcie gry!


Beniamin „KrowaQ” Muszyński



SPIS TREŚCI
































Cyberpunk – tło dla Twojego projektu


Wiele jest scenerii, w których może rozegrać się akcja gry książkowej. Sęk w tym, żeby dobrać taką, w której będziemy mogli zrealizować swój pomysł. Myślę, że ciekawym tłem dla projektu może okazać się ponury, zdegenerowany świat przyszłości.


Cyberpunk święcił największe triumfy, zarówno w literaturze, jak i kinie, w latach 80. Ten gatunek, przynajmniej w pierwszej fazie swojego istnienia, starał się odpowiedzieć na pytania związane z naturą ludzką skonfrontowaną z gwałtownym rozwojem technicznym. Tłem akcji były najczęściej olbrzymie, skrajnie przeludnione metropolie, niekiedy budowane na zasadzie hierarchicznych warstw. Najuboższa część społeczeństwa żyła blisko ulicy, dna, wśród duszącego smogu i niebezpiecznych wyziewów miejskiej kanalizacji. Im wyżej usytuowane było czyjeś lokum, tym ważniejsze miejsce zajmował on w drabinie społecznej, aż po obrzydliwie bogatych mieszkańców niebotycznych wieżowców, czy też kapsuł, górujących nad zepsutym polis. Cechą charakterystyczną, jak sama nazwa wskazuje, jest obecność techniki. Oprócz świata rzeczywistego istniała cyberprzestrzeń, rozwinięta cybernetyka pozwalała na modyfikację ludzkich ciał, a w skrajnym wypadku do całkowitej ich eliminacji i przeniesienia świadomości do sieci lub mechanicznego ciała. Równie istotną rolę pełniły wielkie, międzynarodowe korporacje. Ich wpływ na życie jednostek był niekiedy znacznie większy niż rządów danego kraju. Niektórzy twórcy w ogóle rezygnowali z koncepcji przynależności narodowej na rzecz podziału korporacyjnego. Dane konsorcjum sprawowało więc kontrolę nad konkretnym miastem, terytorium, ustanawiając prawa i dysponując też własnymi siłami porządkowymi. Zasadniczo każda z kolejnych pozycji skupiała się bardziej na jednym z członów nazwy gatunku, eksponowano więc warstwę cyber lub punk.

Sam sposób prezentacji świata polegał na eksponowaniu, czasem przesadnym, wszelkich negatywnych cech otoczenia i społeczeństwa. Zdegenerowana techniką ludzkość żyła więc w równie nieprzyjaznych warunkach, często spotęgowanych jeszcze globalną katastrofą ekologiczną. Wszechobecne maszyny, teoretycznie ułatwiające życie, uniemożliwiały stały kontakt interpersonalny, toteż człowiek w świecie cyberpunku był zazwyczaj samotny w tłumie. Nawet kontakty seksualne odbywano często za pomocą maszyn lub w obrębie cyberprzestrzeni, skąd impulsy przekazywane były do oplecionych czujnikami ciał.

Ten brudny naturalizm i rozczarowanie odizolowującymi od siebie ludzi zdobyczami techniki doskonale wpasował się w klimat lat 80., głównie w Stanach Zjednoczonych i innych wysoko uprzemysłowionych krajach, lecz paradoksalnie właśnie gwałtowna popularność cyberpunku przyniosła mu zgubę. Sztampowy obraz przeludnionych molochów z zatłoczonymi, tonącymi w smogu ulicami i groteskowo ubranych reprezentantów marginesu społecznego został powtórzony zbyt wiele razy. A początkowe filozoficzne refleksje o naturze ludzkiej ustąpiły miejsca komercyjnym, chwytliwym obrazom walczących z „systemem” bohaterów. Niemniej w ciągu ostatniego dziesięciolecia, w związku z gwałtownym rozwojem technicznym, temat kontaktów człowiek-maszyna znów zyskuje na popularności, szczególnie w Japonii, gdzie wszelkiej maści elektroniczne gadżety są tak silnie obecne w życiu większości młodych ludzi, że przypominają niekiedy obrazy wyjęte wprost z cyberpunkowego świata.


Cyberpunk jest też nierozerwalnie związany z kulturą masową, już choćby za sprawą filmowej trylogii Matrixa czy prawdziwych kinematograficznych perełek, takich jak Łowca androidów. Niezwykle ważną rolę pełni też manga i anime. Pozycje takie jak Akira oraz Ghost in the Shell na stałe wpisały się w historię rozwoju cyberpunku. Prócz literatury i kina nurt ten przejawia się również w muzyce, sztuce, modzie, a także grach komputerowych oraz fabularnych (RPG).

W latach dziewięćdziesiątych z głównego nurtu cyberpunku wyłonił się podgatunek nazwany steampunk5, który właściwie spełnia wszystkie wymogi historii alternatywnej. Czas akcji to z reguły nie przyszłość, a przeszłość, głównie XIX wiek. Człowieka również otaczają liczne nowinki techniczne, lecz są to urządzenia mechaniczne, nie elektroniczne. Sam świat, ogarnięty gorączką gwałtownego rozwoju technicznego, jest znacznie mniej nieprzyjazny niż w futurystycznych wizjach. Na główny plan wychodzą pytania rodem z Frankensteina. Jak daleko może się jeszcze posunąć człowiek w swej szalonej pogoni za wiedzą? I czy może w porę zawrócić ze ścieżki wiodącej ku zagładzie?

Jak wspomniałem we wstępie, ponury świat odhumanizowanej przyszłości może posłużyć za kanwę dla gry książkowej, podobnie jak bardziej pogodne, steampunkowe wizje przeszłości. Wszystko zależy od Waszych chęci!


Beniamin „KrowaQ” Muszyński



SPIS TREŚCI













Być kobietą w świecie gamebooków


Nie da się nie zauważyć, że środowisko gier książkowych - zarówno wśród twórców, jak i odbiorców - zdominowane jest przez mężczyzn. W związku z owym faktem, w redakcji Masz Wybór już jakiś czas temu narodziło się pytanie: jak zainteresować kobiety gamebookami? Odpowiedź wydaje się prosta i oczywista: pisać paragrafówki dla kobiet! Racja. Ale tu zaczynają się schody...

Aby w ogóle mówić o paragrafówkach dla kobiet, należałoby najpierw zdefiniować kobietę, a ta, jak powszechnie wiadomo, jest zjawiskiem z natury niedefiniowalnym. Nie da się bowiem określić stworzenia, które raz coś lubi, raz nie lubi, ma zdanie takie, za chwilę inne, a przez pół życia jest na diecie, którą wspomaga czekoladą. Nie da się. A co za tym idzie, ustalenie potrzeb takiego indywiduum (a tych ma mnóstwo) wymaga czasu i cierpliwości. Na szczęście nie muszę skupiać się na całokształcie kobiety, ograniczę się zatem do aspektu, który interesuje nas najbardziej, czyli potrzeb literackich owego stworzenia (pomijam tu osobniki niereformowalne, ograniczające się do „lektury” popularnych portali i czasopism plotkarskich).

Czego zatem pragnie kobieta? Przede wszystkim - czy się do tego przyznaje, czy nie – uczucia, uczucia i jeszcze trochę uczucia. Prawdziwego lub fikcyjnego. Pełnego porywów serca, kwiatków, czekoladek, romantycznych spacerów w blasku księżyca i trzymania się za rączki. Z różnym natężeniem w zależności od jednostki, ale zawsze.

I chyba to właśnie jest główny powód słabej popularności gier książkowych wśród płci - tak zwanej - pięknej. Pozycji zaspokajających, choćby po części, potrzebę romantycznych uniesień... praktycznie nie ma. Zwłaszcza na rynku rodzimym. Wprawdzie autorzy podejmowali próby nasycenia swoich tworów uczuciami, powiedzmy, wyższymi, ale niekoniecznie wyszło to tak jak wyjść powinno, choćby Pokuta Beniamina Tytusa Muszyńskiego, która z założenia miała być książką nasyconą emocjami (i w sumie jest nasycona emocjami, jednakże zgoła odmiennymi od oczekiwanych)6. Nie twierdzę, że nie przypadnie ona do gustu żadnej kobiecie, podejrzewam wręcz, iż już zyskała sobie grono fanek, nie jest to jednak lektura na tyle lekka i przyjemna, by trafiała do szerszej grupy czytelniczek.

Oczywiście pisząc o nasyceniu utworów uczuciami nie mam na myśli wyłącznie romansów rodem z Harlequina. Czasami wystarczy poboczny wątek, jakiś podtekst, może nawet jedna „romantyczna” ścieżka fabularna, gdy główny bohater rezygnuje z ratowania świata na rzecz spędzenia reszty życia z poznaną podczas misji ukochaną. Autorzy mają tu naprawdę szerokie pole do popisu.

Kolejnym aspektem wartym uwzględnienia w tzw. paragrafówkach dla kobiet jest życie codzienne. Temat z pozoru nudny i pozbawiony polotu, po głębszym przemyśleniu może okazać się kluczem do sukcesu. Bo przecież nie zawsze trzeba ratować świat, gdy często zwykłe przetrwanie od pierwszego do pierwszego staje się misją niemal niewykonalną. Zwyczajne dylematy w zwyczajnym otoczeniu są przeciętnemu człowiekowi zdecydowanie bliższe niż próba przejęcia władzy nad światem przez sługusów jakichś plugawych przedwiecznych bóstw w epoce przypominającej średniowiecze.

Ten patent wykorzystała Ilona Einwohlt, autorka książki Słuchaj swego serca. Nie jest to może typowy gamebook, gdyż nie wcielamy się tu bezpośrednio w główną postać, jednak kierujemy jej losami jako obserwatorzy, a więc mamy wpływ na rozwój sytuacji. Bohaterką jest dziewczynka imieniem Paula, która ze względu na chorobę matki musi zamieszkać w internacie. Zupełnie nowe miejsce, zupełnie nowi, nie zawsze sympatyczni, ludzie, rozłąka z przyjaciółką – to problemy, z którymi musi zmierzyć się Paula. Problemy, które dotykają nie tylko nastolatki (bo głównie do tych skierowana jest książka), ale i ludzi dorosłych – no, może oprócz konieczności mieszkania w internacie.

Wyobraźmy sobie następującą sytuację: mąż wyjeżdża za granicę w poszukiwaniu godziwego zarobku, żona zostaje sama z dwójką dzieci. Musi radzić sobie nie tylko z wychowaniem pociech, prowadzeniem domu, ale też z tęsknotą za małżonkiem, niepewnością (a co, jeśli gdzieś tam w świecie znalazł sobie inną?), ale też niejednokrotnie pokusami, gdy na horyzoncie pojawia się dobrze sytuowany młodzian. Słuchać serca czy rozumu? Jak pocieszyć dzieci, pragnące zobaczyć tatusia teraz, zaraz, już? Co zrobić, gdy teściowa zaczyna być chodzącą wiedźmą? Podobnych pytań można wymyślić mnóstwo, scenariusze pisze samo życie, dlaczego więc nie skorzystać z nich przy tworzeniu gry?

Kobiety zdecydowanie częściej identyfikują się z przedstawicielkami własnej płci, łatwiej współczują, rozumieją, kochają i nienawidzą, zatem dobrym pomysłem jest stworzenie wyraźnej głównej postaci kobiecej. Nie musi to być od razu matka Polka, kobiety są na tyle różnorodne, że wystarczy rozejrzeć się w swoim otoczeniu, by wybrać odpowiedni wzorzec. Femme fatale łamiąca męskie serca, nieśmiała szara myszka niknąca w tłumie, sympatyczna pani z monopolowego znająca wszystkich osiedlowych miłośników niekoniecznie przednich trunków. A może pójść dalej i stworzyć kobietę-heroinę? Bo dlaczego to zawsze mężczyźni muszą ratować świat przed zagładą? Może elficką księżniczkę próbującą uciec z niewoli orków?

Można na przykład postawić dziewczynę na wózku w obliczu nagłego ataku zombiaków, jak zrobił to wspomniany już wcześniej Beniamin Muszyński w miniaturce Incydent. Albo prowadzić miłośniczkę okultyzmu przez mroczne zakamarki jej własnych fascynacji, jak w Ręce Pana Pawła Aesandilla Bogdaszewskiego.

Nie można też zapominać o kobietach mojego pokroju, lubujących się w roztrzaskiwaniu czaszek orkom, ghoulom, czy innemu paskudztwu, latających we wszystkie strony flakach i ogólnym rozlewie krwi. Ale akurat w tej kwestii wybór jest na tyle duży, że nie będę wnikać w szczegóły.

Jak zatem widać, możliwości wprowadzenia kobiecego pierwiastka do „męskiego” świata gier książkowych jest mnóstwo. I tylko od twórców gamebooków zależy czy i jak owe możliwości wykorzystają. A gra jest warta świeczki – w końcu kobieta to silny i wymagający odbiorca, którego zdobycie może wprowadzić paragrafy w zupełnie nowy rozdział. Szkoda byłoby tę szansę zaprzepaścić.



Justyna Anna M.



SPIS TREŚCI


























































Hrabal – człowiek, który pił, człowiek, który pisał...


Trzeciego lutego minęła piętnasta rocznica śmierci niezwykłego pisarza, którego twórczość jest mi szczególnie bliska. Dlatego też postanowiłem przybliżyć wam pokrótce nie tyle sylwetkę twórcy, lecz o czym i w jaki sposób pisał. Poniższy tekst to nieco zmodyfikowany zapis krótkiego wystąpienia, jakie wygłosiłem przed kilkoma laty, również z okazji rocznicy śmierci artysty. Wprawdzie ten pisarz nie tworzył interaktywnej literatury, lecz może być inspiracją dla każdego, kto chce w swoje gamebookowe dzieła wlać coś więcej niż zabijanie trolli.



Bohumil Hrabal (1914-1997). Znany na świecie czeski prozaik tworzący w klimacie praskiej „baśni karczemnej”. Z wykształcenia prawnik, na skutek nieprzychylności władz robotnik fizyczny często zmieniający zawody. Dużo pił. Zginął, wypadając z piątego piętra, gdzie karmił gołębie. Tego dowiecie się z jego biografii. Kim zatem był Hrabal?

Co ma zrobić człowiek, inteligent, w szarym świecie fabryk, hut, terroru, bez pracy w wyuczonym zawodzie, gdy w dodatku nie myśli tak, jak każe władza? Pracować i pić. Taka była odpowiedź, jaką dał życiu Hrabal. Pracował i pił. Przez lata kolejnych zmian stanowisk pracy, jako robotnik kolejowy, komiwojażer, hutnik, czy też pracownik składu z makulaturą, uczył się żargonu zawodowego, harował jak wół i pił. Dużo pił. I tworzył, też dużo. Nie była to jednak zwykła proza, tęsknota za lepszym światem, choć po trosze również i to. Hrabal wlewał w siebie alkohol i przelewał życie na papier. Większość jego dzieł to po prostu autobiografia. Oczywiście nie czysta. Zmieniona, obleczona w pewną estetykę. Hrabalowską estetykę. Rzadko kiedy, nie znając dziejów życiowych Czecha, możemy skojarzyć głównego bohatera bądź bohaterów z autorem. Choć mają wiele wspólnego. Te barwne postacie to pracownicy kolei, hutnicy, czasem artyści. Łączy je dużo, czasem mało, zwykle jest to picie. Picie na umór, picie kulturalne, dla zabicia czasu, dla przyjemności, zagłuszanie problemów życia. Lecz zawsze picie. I dziwki. Stare i młode. Dobre i złe. Kobiety wzniosłe i upadłe. Ale dziwki. Hrabalowi nie raz zarzucano demoralizację, patrzenie na świat przez pryzmat dna butelki, szklanki, kieliszka, praskiego burdelu... W pewnym sensie jest to prawda. A ta, jak ponoć wszystko inne, jest względna. Hrabal to nie tylko szary świat komunistów, rumu i dziwek. To całe nasze uniwersum widziane przez pryzmat czeskiej ironii. Oparte na życiu człowieka, jego upadkach i wzlotach, upodleniu i uwzniośleniu. Wszystko w małym praskim światku jak z psychodelicznej baśni. Wielu to gorszy, wielu śmieszy.

Czy Hrabal jest śmieszny? Czasami bywa. Ale tylko czasami. Często po wersie, w którym pijak krzyczy na głos ważną życiową sentencję, a klnący siarczyście filozof, odrzucając złom, medytuje nad losami świata Przychodzą też następne wersy, o śmierci. A raczej konaniu, czy też po prostu zdychaniu w nieludzkich warunkach obozów śmierci, półmartwym bydle więzionym w wagonach przez setki kilometrów. Makabra. Całość ubrana w płaszcz wesołego praskiego życia przy kieliszku. Obraz leciwej staruszki, pijącej zachłannie księżycówkę z blaszanego kubka, proszącej o jeszcze kilka kropel gorzałki, by mogła zabrać nieco do domu i jej błogi uśmiech, gdy pije, płacząc ze szczęścia, wydaje się śmieszny. Za pierwszym razem, może drugim. Nawet trzecim. Później płaczemy. Widzimy młyn bezcelowego życia, które wznosi człowieka ku niebu, by potem wgnieść go w ziemię. Bohaterowie Hrabala nie mają wzlotów, walczą tylko, by nie zostać zgniecionym zbyt wcześnie. A wszyscy dużo piją i żartują. Cieszą się tym swoim życiem. Żyją, żeby nie umrzeć. I piją. Żartują. Żyją. Piją i żartują. Umierają. Żartują... Czy Hrabal jest śmieszny? Czasami bywa. Ale tylko czasami...

Szukacie czegoś wesołego do przejrzenia i odłożenia na półkę? Weźcie Hrabala. Chcecie literatury na światowym poziomie z treścią, głębią? Przeczytajcie Hrabala. Rozbawi Was i zasmuci. Swoje życie dał Wam w książkach. Sam już nie może mówić. Nie pije. Wypadł. Zabił się. Śmierć była skutkiem upadku. Może upadek jest środkiem do celu. Teraz to już nieważne. To już historia, tak jak magiczne praskie karczmy i cała Czechosłowacja. Historia, którą można poznać. Czy warto? Zdecydujcie sami. Jego utwory są dostępne w większości bibliotek. Przeczytajcie lub nie. Śmiejcie się lub płaczcie. A może jedno i drugie.


Beniamin „KrowaQ” Muszyński



SPIS TREŚCI























Beniamin Muszyński


Przebudzenie



Tytułem wstępu:

Niniejsze opowiadanie powstało ponad rok temu i w zamyśle było próbą stworzenia tekstu nasyconego emocjami, skierowanego bardziej dla kobiet. Nie ukrywam też, że rozważałem możliwość wykorzystania stworzonego na potrzeby tego utworu świata jako podstawy dla gry książkowej. Ostatecznie zdecydowałem się jednak na zgoła odmienny temat, pisząc mroczną i brutalną Pokutę.

Przez wiele miesięcy Przebudzenie leżało więc bezproduktywnie na moim dysku twardym, aż postanowiłem zamieścić je w tym numerze jako swego rodzaju ilustrację do artykułu Justyny dotyczącego gier dla kobiet. Mam nadzieję, że jego treść będzie dla Was inspiracją oraz, przede wszystkim, miłą lekturą.

Na koniec pragnę jeszcze dodać, że pewne motywy zawarte w tym opowiadaniu pochodzą z moich snów.




Prolog



Jednostajny szum pracującej maszyny wypełniał małe pomieszczenie. Poprzez przysłonięte żaluzje do środka wpadały, cienkie strugi porannego, słonecznego światła, w blasku których migotał unoszący się w powietrzu kurz. Młody mężczyzna pomyślał, że w najbliższym czasie będzie trzeba nieco tu posprzątać, obecne warunki zdecydowanie nie były korzystne dla elektroniki. Tymczasem poprawił przyczepione do głowy elektrody i rzucił okiem w stronę wypełniających niemal cały ekran komputera cyfr. Jeszcze dwadzieścia sekund. Przekręcił się niespokojnie w głębokim, skórzanym fotelu, zerkając na identyczny mebel ustawiony obok. Siedzący w nim sędziwy Japończyk nerwowo pocierał kostki pomarszczonych dłoni.

- Od wyników testu będzie dużo zależeć – rzucił młodszy mężczyzna w rodzimym języku towarzysza.

Ten nie odpowiedział, zamiast tego poważnie pokiwał głową. Obaj wiedzieli, że maszyna jest wciąż prototypem. Byli świadomi tego, że pomimo wielu miesięcy indywidualnych prób ich doświadczenia są w gruncie rzeczy skromne.

Cyfra jeden zniknęła zastąpiona przez zero, a ekran przybrał uspokajający, zielony kolor. Znajomy, lekki ból w skroniach i pogłębiające się uczucie zmęczenia poprzedziły zupełny zanik barw i dźwięków. Mężczyźni zamknęli oczy, pogrążając się w nieświadomości...


***


Podrażniający śluzówki swąd spalenizny wypełniał cały pokój. Mężczyzna, nie zważając na pokrywające jego koszulę wymiociny, pospiesznie wklepywał na klawiaturze doskonale znane komendy. Dopiero gdy główny komputer zaczął mozolnie skanować swoje obwody, jego operator podszedł do okna i uchylił je, tłumiąc przy tym powracający odruch wymiotny. Zapach spalonego naskórka zaczął z wolna wypływać na zewnątrz wraz ze strugami siwego, na szczęście niezbyt gęstego, dymu. Nikt nie powinien zwrócić uwagi na ten niecodzienny widok, bądź też wziąć go za efekt nieudanego eksperymentu kulinarnego.

- Nieudany eksperyment... – wymamrotał głucho Aleksander.

Spoglądał ponuro na nienaturalnie wykręcone w pośmiertnym skurczu ciało starca. Ściany były wytłumione, więc nawet jeśli nieszczęśnik wrzeszczał, to żaden z sąsiadów nie miał prawa niczego usłyszeć. Stopione elektrody przylegały do sczerniałej w miejscach styku skóry głowy, oblepione resztkami tlących się jeszcze gdzieniegdzie włosów. Synchronizacja gorzej niż nieudana. W głowie ocalałego testera natychmiast zalęgło się nieznośnie pytanie. Dlaczego? Dlaczego on przeżył, a Hiroshi Miyamoto zginął? Co zawiniło? Koncepcja? Sprzęt? Nie... Wszystkie wyliczenia musiały być prawidłowe, maszyna działała bez zarzutu. A mimo to zabiła swojego twórcę, zostawiając, wciąż jeszcze pozostającego w stanie szoku, asystenta tego szaleństwa. Ciągnące się niemiłosiernie minuty zaczęły powoli wracać do normalnego stanu. Oszołomiony umysł zaczynał nareszcie racjonalizować sytuację, której doświadczył, szukając rozwiązania dla zaistniałego problemu. A była nim konieczność natychmiastowego pozbycia się ciała.

Zwłoki leżały spokojnie pośrodku niedużego salonu. Siedzący na kanapie Aleksander obserwował je bacznie, starając się znaleźć odpowiedź na pytanie: jak pozbyć się zwęglonego truchła. Mieszkając na ósmym piętrze betonowego bloku w prowincjonalnym miasteczku na południu kraju, mogło okazać się to problemem nie do rozwiązania. Poza tym był środek lata. Na szczęście Aleksander nie należał do ludzi specjalnie uczuciowych, dlatego też potrafił rzeczowo myśleć o „kłopocie” spoczywającym przed nim na podłodze. Martwy naukowiec przewidział, że tak będzie. Degeneracja fizyczna i moralna, pełne, chociaż stopniowe odczłowieczanie to nic innego, jak skutki uboczne jego wynalazku. Może właśnie dlatego jego dzieło zostało skazane na zapomnienie i jedynie przypadek połączył dwudziestosześcioletniego podówczas Aleksandra Puka ze starszym o ponad cztery dekady Hiroshim Miyamoto?

Krytyczny artykuł przeczytany w japońskim serwisie informacyjnym przez młodego tłumacza przysięgłego, szlifującego język i kilka wymienionych maili wystarczyło do realizacji tego szalonego pomysłu. Nie dalej jak tydzień temu obaj świętowali trzecią rocznicę przybycia naukowca do podzielającego jego entuzjazm młodzieńca. Rok zajęło im dokończenie prac nad prototypem maszyny, której budowę sfinansowały skromne środki naukowca oraz pieniądze młodego asystenta pochodzące ze sprzedaży odziedziczonego po rodzicach mieszkania. Dwaj mitomani, wychowani w miłości do nieistniejącego, literackiego świata, wyobcowani jak tylko wyobcowany może być człowiek potrzebujący innych ludzi do zaspokajania swoich potrzeb.

- Hiroshi, ty stary draniu – wymamrotał łamiącym się głosem Aleksander.

Musiał wziąć się w garść, zogniskować rozbiegane myśli w jednym punkcie. Dzięki przekazanej mu przez Japończyka wiedzy orientował się co nieco w działaniu maszyny, która na całe szczęście przetrwała dzisiejsze „zwarcie”. A przynajmniej wydawało mu się, że potrafi ją naprawiać. O jakimkolwiek rozwoju samego projektu nie mógł nawet marzyć, zdesperowanemu Japończykowi lata zajęło objęcie umysłem wiedzy potrzebnej do skonstruowania jego ukochanego dziecka.

Pozbawiony oficjalnego tytułu profesora, samouk, stygł właśnie tysiące kilometrów od ojczyzny, a jego uczeń, czy raczej wspólnik wielkich marzeń, nadal gorączkowo zastanawiał się co począć. Musiał jakoś bezpiecznie pozbyć się ciała. Na szczęście nikt nie wiedział o obecności „profesora” w jego mieszkaniu. Aleksander od lat żył samotnie, odizolowany od wszystkich na tyle szczelnie, iż prawie o nim zapomniano. Zgłoszenie tego wypadku wszystko by zniszczyło, najpierw wyszłaby na jaw sprawa nielegalnego pobytu Japończyka w tym kraju, potem jakiś sztab specjalistów zbadałby maszynę i oczywiście natychmiast wykrył jej morderczy wpływ na układ nerwowy. Nie mógłby już więcej w niej śnić, nikt nie zrozumiałby koncepcji stworzenia urządzenia tak destruktywnego dla użytkownika. Opinia publiczna, podobnie jak ta w Japonii, nigdy nie zaakceptowałaby idei „najpiękniejszego, wieloletniego samobójstwa”, jak brzmiałaby pełna nazwa tego wynalazku w dosłownym tłumaczeniu. Ostateczny indywidualizm, splot niczym nieskrępowanej kreacji i destrukcji samego siebie w jednym czasie. Wszystkie te stworzone na własny użytek hasła, którym od miesięcy nadawali mitologiczny niemal wydźwięk płynęły teraz przed oczyma mężczyzny.

Musiałby zdobyć kilkadziesiąt kilo soli żeby wyciągnąć z ciała wodę. Odpada... Wapno może i stanowiłoby pewną alternatywę, ale było znacznie gorzej dostępne. Błąd. Myśli kłębiły się bezsilnie wokół nierozwiązywalnego problemu „zbrodni doskonałej”, właściwie bez zbrodni. Ukryć szczątki na jakimś cmentarzu! Pomysł jakże genialny w swojej prostocie, ale po raz kolejny nie do zrealizowania. Pocięcie ciała na kawałki nie wchodziło w grę. Byłby w stanie poszatkować kogokolwiek, ale nie człowieka, który był dotąd jego prywatnym bogiem.

Problem. Analiza. Bezwładna gonitwa myli.

- Trzeba zmienić taktykę – zawyrokował mężczyzna.

Może wyjść z plecakiem turystycznym? Marzenie ściętej głowy... Poza tym, niosąc w nim co najmniej pięćdziesięciokilogramowy ładunek szybko padłby z wyczerpania. Nie, to nie mogło się udać. Zwłoki musiały zostać tutaj, nie było innego wyjścia. Teraz pozostawał jedynie problem, jak nie dopuścić do wykrycia ciała, które na pewno szybko zacznie gnić. Co zrobić aby powstrzymać ten proces? Zakonserwować? Musiałby poszukać informacji w sieci, a ta nie była dla nikogo w pełni anonimowa. Strach przed wykryciem zmieniłby jego życie w koszmar. W myślach przeprowadził pośpieszny przegląd piwnicy, której nie odwiedzał już chyba od kilku miesięcy.

Rozwiązanie! Znalazł je! Tak oczywiste, że aż śmieszne. Na jego ustach wykwitł triumfalny uśmiech.

W przeciągu kwadransa mężczyzna wniósł do swojego mieszkania plastikową wannę, w której był kąpany jako dziecko oraz cztery worki z żyzną ziemią pochodzącą z czasów, gdy jego matka zajmowała się ogrodem pośrodku ich blokowiska. Teraz nie było ani jej, ani tego wiecznie zdewastowanego klombu. Mężczyzna rozebrał swojego martwego mentora bezceremonialnie rozcinając jego ubranie długim, kuchennym nożem. Teraz, gdy znalazł odpowiedź na dręczące go pytania czuł się znacznie spokojniejszy. Po prostu zakopie ciało, resztę zrobi natura. Praktycznie nikt go nie odwiedza, chociaż i tak dla pewności ukryje upiorną wannę w przepastnej szafie. Tu właśnie Hiroshi Miyamoto spokojnie przekształci się w szkielet, którego kości będzie można w przyszłości usunąć już znacznie łatwiej.

Jakże żałosny i niesprawiedliwy koniec spotkał tego wielkiego człowieka! Aleksander spojrzał na gotowego do pochówku starca, po czym przysiadł niezdarnie na kanapie i omiótł całe pomieszczenie pozbawionym wyrazu spojrzeniem. Zasłaniając spieczone wargi dłonią, zaczął, niespodziewanie dla samego siebie, cicho szlochać...


I


Cztery lata później...


Aleksander miotał się wściekle po pokoju, zataczając nieregularne kółka wokół postawionego na środku pomieszczenia stolika. Założone za plecy dłonie drżały spazmatycznie już od kilkunastu minut. Mężczyzna rzucił się na kanapę i bezsilne przygryzł wargę. Ból w zesztywniałych kończynach był coraz większy, a nienaturalne gorąco doprowadzało go do pasji. Miał ochotę wejść pod prysznic i stać tam godzinami, smagany lodowatymi strumieniami wody, chociaż doskonale wiedział, że mogłoby to skończyć się dla niego tragicznie. Oblewający go pot, drżenie rąk oraz niepohamowany ślinotok to efekt uszkodzonego układu nerwowego. Położył się na podłodze, czując jak ogarnia go histeria. Musiał jakoś przetrzymać ten atak, tak jak wszystkie poprzednie. Wstał gwałtownie i niezdarnie przeszedł kilka kroków, po czym wrócił do pozycji embrionalnej pośrodku salonu. Jego myśli skupiły się na nie otwieranej od niemal czterech lat szafie, gdzie spoczywał jego bóg, ofiarodawca przeklętego błogosławieństwa. Przez ten czas mozolnie walczył z fetorem gnijącego ciała, który przesączał się z płytkiego grobu, wyślizgiwał z szafy i z wolna rozpełzał po całym mieszkaniu. Ciężki, słodkawy zapach szybko wypełniał płuca, po czym osiadał na języku powodując nieprzyjemne uczucie lepkości, zupełnie jakby uczeń miał w ustach ciało swojego mistrza. Częste wietrzenie i skrapianie ziemi tanimi, przesadnie silnymi perfumami nieco poprawiało sytuację, lecz charakterystyczna woń rozkładu wciąż była obecna w życiu Aleksandra. Jedynym pocieszeniem dla wyczerpanego psychicznie mężczyzny była myśl, iż wkrótce zrealizuje ostatni etap swojego planu i ciało mentora nareszcie przestanie istnieć.

Za zasłoniętymi oknami świeciło letnie słońce. To chyba będzie jego ostatnie lato. W przeciągu kilku miesięcy już kilkanaście razy myślał o tym, żeby ze sobą skończyć. Napady bólu i panicznego strachu nachodziły go teraz praktycznie po każdym użyciu maszyny. Czasem ten stan utrzymywał się przez kilka minut, nieraz przeciągał się do kilku godzin, a stany lękowe często towarzyszyły mu jeszcze przez kilka dni. Obecnie zrezygnował nawet z codziennego „śnienia” i do małego, wytłumionego pokoiku wchodził nie częściej niż raz na trzy, cztery dni. Jednostajny szum urządzenia sprawiał, że czasami zupełnie tracił odwagę i natychmiast wyłączał aparaturę, pospiesznie opuszczając pomieszczenie. Niespodziewany, irytująco piskliwy odgłos dzwonka, całkowicie zdezorientował mężczyznę. Wstał z podłogi, czując, jak znów ogarnia go strach. Mimo to podszedł do drzwi wejściowych i bez zastanowienia otworzył je, ścierając uprzednio z ust resztki śliny. Na betonowym korytarzu stała młoda dziewczyna z czarną opaską groteskowo zasłaniającą lewe oko.

- Jest dla ciebie paczka – oznajmiła dźwięcznym głosem, któremu najwyraźniej usilnie starała się nadać matowe brzmienie.

- Paczka…

Udręczony umysł mężczyzny powoli rozsupływał węzły skojarzeń w poszukiwaniu niezbędnych odpowiedzi. Hałaśliwa córka sąsiadki z naprzeciwka, samotnej kobiety. Jakieś nie pasujące do niej imię. Mało istotne. Przesyłka!

- A tak…

- Nie było cię, więc listonosz zostawił u nas.

- Mhm… - wymruczał. - Dobrze, przynieś…

Czuł, że zaczyna bełkotać, palce lewej dłoni chaotycznie bębniły mu o udo. To nic, najważniejsze to powstrzymać ślinę. Dziewczyna znikła na moment za drzwiami mieszkania swojej, jak wynikało ze słyszanych zza ściany kłótni, znienawidzonej matki. Wróciła z dosyć sporą paczką, którą natychmiast wręczyła sąsiadowi.

- Dziękuję – z trudem wymamrotał Aleksander, niezdarnie łapiąc pakunek.

Już niemal zapomniał, jak żałośnie egzystuje się w codzienności. Całkiem zamyślony nie zauważył, jak paczka bezwładnie wysunęła mu się z dłoni. Przed niechybnym spotkaniem z podłogą uchronił ją jedynie refleks dziewczyny.

Ewa. Tak miała na imię.

To było niepodobne do czarnowłosej, stanowczo za krótko ostrzyżonej dziewczyny. Sapnęła gniewnie pod nosem i bez słowa wniosła opakowane w szary papier pudło do jego mieszkania, stawiając je niedbale na podłodze.

- Może odpoczniesz? – powiedziała raczej z przyzwyczajenia niż prawdziwej troski.

- Już niedługo – odparł bezwiednie mężczyzna.

Brązowe oko dziewczyny rzuciło mu karcące spojrzenie, a jej delikatna dłoń klepnęła go w ramię.

- Trzymaj się – rzuciła krótko na pożegnanie.

Mężczyzna zamknął drzwi, niezdarnie przekręcając zamek. Spojrzał na oczekiwaną od dawna przesyłkę. Czeka go jeszcze sporo roboty.

Czasami żałował, że nie posiada praktycznie żadnej wiedzy medycznej. Nie wiedział czym mógłby się wzmocnić, nie miał żadnych rytuałów połykania kolorowych pigułek z aptecznych pojemników. Nie szprycował się zastrzykami, właściwie ostatnio zabrakło mu nawet syropu na kaszel. Jego żałosna ucieczka od rzeczywistości ograniczała się do wizyt w małym pomieszczeniu pełnym sprzętu skonstruowanego przez właściwie obcego mu człowieka, z którego pracy od lat łapczywie korzystał. Nie zapisywał nawet wrażeń z wizyt w świecie wykreowanym przez własny umysł. A mimo to, ta rozpaczliwa szansa na krótkie zerwania z realnym światem była dla niego bezcenna, a w każdym razie warta poświęconych jej siedmiu lat jego życia.

- Wiek chrystusowy… - wycedził przez zęby, przypominając sobie, że właściwie trzy dni temu miał urodziny.

Poczuł nagły zastrzyk energii. Atak minął. Musi wykorzystać ten moment i szybko zrobić zakupy, zanim kolejne ataki uniemożliwią mu opuszczenie mieszkania na kilka dni, jak to było ostatnim razem. Zabrał ze stojącej w przedpokoju szafki portfel i leżące obok klucze, po czym wyszedł na korytarz. Na wycieraczce leżał jakiś drobny batonik, którego omal nie rozdeptał. Prezent.

- Głupia dziewczyna – warknął pod nosem, wsuwając słodycz do kieszeni.


***


Mężczyzna pchał przed sobą skrzypiący wózek wypełniony do połowy różnej maści towarami, głównie paczkami makaronu, ryżu oraz licznymi konserwami. Fundusze zaoszczędzone jeszcze w czasach, gdy regularnie podejmował się tłumaczeń, starczyłyby mu jeszcze na kilka lat takiego życia w tej umierającej gospodarczo mieścinie. Chociaż... Prawdopodobnie nie dożyje następnych urodzin. Lubił myśleć w ten sposób, w gruncie rzeczy mając skrytą nadzieję, że będzie w stanie dociągnąć jakoś do czterdziestki. Jego ciało, pomijając uszkodzenia neuronów, w gruncie rzeczy było w całkiem niezłym stanie, ostatnio nawet w miarę regularnie ćwiczył. O ile kilka minut dziennie przypadkowo dobranych ćwiczeń można było nazwać „treningiem”. Jego ręka bezwiednie chwyciła spoczywający w kieszeni batonik. Stosunkowo często dostawał takie prezenty, z początku bał się nawet, że nastolatka coś sobie ubzdurała. Jednak za każdym razem, gdy przypadkowo zdarzało mu się na nią trafić, w jej spojrzeniu znajdował jedynie współczucie. Najwyraźniej jednooka dziewczyna nieświadomie pocieszała się poprzez taką pomoc „komuś, kto ma gorzej”, jak bezdomni karmiący bezpańskie psy.

- Podać siatkę? – spytała szorstkim głosem kasjerka, wyrywając mężczyznę ze świata jego domniemań i niekończących się analiz otaczającego go świata.

- Tak.

Aleksander zapłacił naliczoną kwotę i zapakował zapasy na najbliższe dwa tygodnie do rzuconej na produkty foliowej torby. Opuścił market z narastającym bólem głowy i szybkim krokiem ruszył w stronę swojego osiedla. Za każdym razem, gdy tylko opuszczał swoje mieszkanie, natychmiast znikały wszelkie jego wątpliwości, a ich miejsce zastępowała wdzięczność dla martwego geniusza, dzięki któremu nie musiał wciąż tkwić w tym świecie.


***

Dziewczyna siedziała oparta o ścianę pomiędzy dwoma mieszkaniami, z książką w ręce. Nie oderwała wzroku od lektury, nawet gdy odgłosy kroków na schodach stawały się coraz donośniejsze.

To był ktoś z dołu, albo jej wiecznie naćpany sąsiad. W każdym razie to nie były kroki matki. Kobieta będzie siedzieć w pracy jeszcze przez kilka godzin, więc może w spokoju tutaj czytać. Lubiła to miejsce, a w każdym razie wydawało jej się o wiele lepsze niż mieszkanie wiecznie zapracowanej, zgorzkniałej rodzicielki. Kroki były coraz wyraźniejsze, ktoś wchodził już na półpiętro. Więc to ten ćpun, szaleniec czy kimkolwiek był mężczyzna, który mieszkał obok. Zawsze wydawał się kimś nierealnym, jakimś tworem wyrwanym z napisanej strumieniem świadomości książki. Podniosła wzrok, witając bez słowa tajemniczego A. Puka, jak głosiła wykonana chyba w domowych warunkach tabliczka na jego drzwiach. Ich spojrzenia skrzyżowały się na moment, po czym każde przeniosło się ku swoim sprawom - kartce papieru zadrukowanej myślami oraz zamkowi w drzwiach. Nigdy nie uciekał przed jej spojrzeniem, nie był nieśmiały. Nie znajdowała w nich współczucia, ciekawości czy też cichej drwiny. Była tam jedynie czysta, nieudawana obojętność kogoś, kto ma wystarczająco dużo własnych trosk, żeby nie zwracać uwagi na problemy innych. Dlatego lubiła, jak na nią patrzył, nawet przez te ułamki sekund podczas ich przypadkowych spotkań. Mężczyzna zniknął za drzwiami, z trudem manewrując niebezpiecznie naciągniętymi, foliowymi siatkami. Dziewczyna poprawiła opaskę ukrywającą jej martwe oko i ponownie w pełni skupiła się na czytanym tekście. Po chwili znów podniosła głowę, gdy drzwi A. Puka otworzyły się, a mężczyzna postawił na wycieraczce parujący kubek, po czym zniknął w swojej twierdzy. Tania, słabo posłodzona herbata, stwierdziła dziewczyna, próbując ofiarowanego jej napoju. Zamknęła książkę i sącząc powoli gorący napar, zatopiła się w rozmyślaniach.


***


Aleksander poprawił przymocowane do czaszki elektrody, uśmiechając się pod nosem. Miał nadzieję, że ten sympatyczny cyklop lubi herbatę. Skarcił się w myślach za takie porównanie i spojrzał na migające na zielonym tle liczby. Jeszcze piętnaście sekund. Nagle ekran przybrał żółtą barwę, a umykające cyfry zastąpił komunikat w języku japońskim. Mężczyzna wiedział co to oznacza, chociaż już od prawie dwóch lat nie zdarzyło mu się go oglądać. Maszyna, korzystając z rezerwowych akumulatorów, zakończyła wszystkie swoje procesy, by po chwili uciszyć zupełnie swój szum. A więc nastąpiła przerwa w dostawie energii z zewnątrz. Nieopłacone rachunki? Niemożliwe, opłaty za prąd wnosił niezwykle skrupulatnie. Pozostała więc awaria sieci. Z niedowierzaniem odpiął od głowy kable i kilkakrotnie nacisnął włącznik światła, spoglądając na martwą żarówkę. Sprawdził jeszcze bezpieczniki, nim ostatecznie dotarło do niego, że nie ma prądu. Nieco spanikowany wyszedł na korytarz i omal nie potknął się o kończącą właśnie jego herbatę dziewczynę, gdy nerwowo naciskał owalny przycisk odpowiedzialny za światło na klatce.

- Chyba szlag trafił energię - stwierdziła nieco zdezorientowana.

Dając się ponieść ślepej furii, mężczyzna jeszcze kilkakrotnie wciskał włącznik, po czym zrezygnowany oparł się o metalową poręcz, stwierdzając:

- Wspaniale.

- Jakiś szalony eksperyment się nie uda?

Spojrzał nerwowo na rozmówczynię, lecz w jej oku nie dostrzegł drwiny. Dziewczyna speszyła się nieco, widząc, że jej ekscentrycznemu sąsiadowi rzeczywiście bardzo zależy na stałym dopływie energii.

- Chyba będzie przerwa gdzieś do wieczora. Wczoraj było ogłoszenie na klatce – stwierdziła nieco przepraszającym tonem.

- Potem już wszystko będzie w porządku?

- Tak… Raczej tak… Proszę – dodała, podając opróżniony właśnie kubek. – Robiłeś coś ważnego?

- Powiedzmy.

Kłębiące się w umyśle mężczyzny myśli przeskoczyły niespodziewanie na zupełnie nowy tor, który wyrażony został przez jego pytanie:

- Chcesz zobaczyć ten mój szalony eksperyment?

- Jasne.

Aleksander przepuścił w drzwiach pierwszego od ponad siedmiu lat gościa w swoim mieszkaniu, zastanawiając się, jakie będą skutki jego pospiesznej, ale raczej nie pochopnej decyzji. Prędzej czy później i tak pewnie powiedziałby komuś o urządzeniu z nader oczywistego powodu – zwykłej pychy.

Dziewczyna z uwagą słuchała tłumaczenia rozentuzjazmowanego mężczyzny, który wskazując na wypełniającą pokój maszynerię, objaśniał zasady jej działania. Poza dwoma skórzanymi fotelami, ponad którymi na prymitywnych, metalowych wieszakach rozciągnięte były kable z elektrodami, wszystko wyglądało dosyć zwyczajnie, jak kilka serwerów podpiętych do jednego komputera.

- Więc to wszystko jakby natychmiast wywołuje świadomy sen? – upewniła się, ostrożnie dotykając jednej z aluminiowych, przeszklonych szaf wypełnionych układami scalonymi.

- Tak, symuluje proces zaśnięcia, inicjuje paraliż senny i sztucznie podtrzymuje jedną wizję, nad którą ma się kontrolę. Z czasem można nauczyć się samemu tworzyć cały świat.

- Fantastycznie – stwierdziła z niekłamanym entuzjazmem. – Więc po prostu podpina się do tego i już można być w innym świecie?

- Tak, ale wcześniej oczywiście trzeba przestroić maszynę do odpowiednich częstotliwości. Czyli inaczej, przez kilkanaście nocy zasypiać tradycyjnie z podpiętymi elektrodami, żeby dać maszynie materiał do analizy i skorelowania takiej częstotliwości.

- Ona w ogóle ma jakąś nazwę?

- Raczej ciężko przetłumaczalną. Nie nadawałem jej żadnej naszej, mówiłem ci, że to nie mój wynalazek.

- Tak, tak. Więc ty od lat możesz uciekać od tego wszystkiego, kiedy zechcesz?

- Dokładnie. Ten naukowiec, może nie przyjaciel, ale na pewno mentor zostawił mi to jako spadek. Długa historia.

- Mogłabym spróbować?

- Mówiłem, że to niszczy neurony.

- Ale mi to pokazałeś. Jeszcze tylko nie zabroniłeś mówić o tym komukolwiek.

- No tak. Zresztą to chyba oczywiste, zresztą mam wrażenie, że rozumiesz takie rzeczy.

- Uhm. Wiesz, zazdroszczę ci. Masz coś takiego… Jakby… Wiesz, spełnienie marzeń, możesz robić tam wszystko, co chcesz, a tutaj jakoś po prostu być. Chciałabym chociaż kilka razy doświadczyć czegoś takiego.

- Twój wybór. Na dłuższą metę to cudo zabija, taka jest cena tej wolności. Problemy z koordynacją, napady lęków, bóle, czasem lekki paraliż, niedowład, ogólnie wszystko co tam się wiąże z układem nerwowym.

- Chyba też po prostu do tego wszedłeś, co? Dowiedziałeś się, spróbowałeś i ciągniesz to dalej.

- Tak. Chciałabyś podobnie?

- Nie – stwierdziła zdecydowanie dziewczyna. – Chyba jeszcze za bardzo mi na sobie zależy. Po prostu od czasu do czasu chciałabym się wyrwać od tego wszystkiego. A to chyba mniej wyniszcza człowieka niż prochy.

- Badania to minimum dwa tygodnie, musiałabyś regularnie tu spać podpięta do komputera.

- Rozumiem. Chyba dam radę, matka zawsze bierze coś na sen, mogę przychodzić po jej zaśnięciu i wychodzić rano. Raczej się nie zorientuje.

- To już twój problem. Wiesz, jesteś zdaje się nieletnia, a ostatnie czego mi trzeba to jakieś problemy…

- No tak – stwierdziła dziewczyna z uśmiechem. – Wiesz, naprawdę jesteś już mocno wycięty z rzeczywistości.

- Pewnie tak, ciężko mi myśleć w kategoriach świata, nad którym nie mam kontroli.

- Rozumiem. Spokojnie, nie będzie żadnych problemów, potrafię być dyskretna. Już kilka razy tak wychodziłam. A do osiemnastki brakuje mi jeszcze kilku miesięcy, więc rzeczywiście mógłbyś mieć trochę kłopotów. Wiesz, to bardzo medialne takie wykorzystywanie biednej, kalekiej nieletniej. Jeszcze się okaże, że zabiłeś tego faceta.

Mężczyzna z trudem zamaskował uśmiechem swój niepokój. Chociaż właściwie był niewinny, to prawdopodobnie już po pierwszej wizycie policji zostałby zatrzymany. Niewinni nie trzymają w szafach mini-cmentarzy ze zwłokami swoich przyjaciół.

- Hej!

- Tak? – odpowiedział zdezorientowany.

- Gdzieś odleciałeś. Muszę wracać, więc powiedz, czy się zgadzasz?

- Skoro potrzebujesz takiej oficjalnej zgody... Tak, zgadzam się. Przyjdź dziś na pierwsze badanie.

- Może być koło jedenastej?

- Tak. Byleby nie po północy, musisz jakoś to sobie załatwić. W ogóle najlepiej jeśli będziesz między dwudziestą drugą a dwudziestą trzecią. Dla pewności badania potrwają trzy tygodnie, w tym czasie nie zażywaj żadnych leków, zero alkoholu, nie przesadzaj z wysiłkiem.

- Ok. To wszystko?

- Tak, drzwi zostawię otwarte.

- Wspaniale. No to mamy umowę, panie Frankenstein. Aha, tak na marginesie to jestem Ewa.

- Wiem. Dziewczyna z niepasującym imieniem. – wypowiedział na głos swoje wcześniejsze przemyślenia mężczyzna.

- No zgoda. A ty w ogóle jak masz na imię?

- Aleksander. Tylko błagam, nie skracaj tego. W ogóle pozostańmy na formie bezosobowej.

- Ok. Zatem do wieczora.

Mężczyzna uścisnął teatralnie wystawioną w jego kierunku dłoń, ostatecznie potwierdzając zawarty „kontrakt”. Odprowadził swojego gościa do drzwi, po czym spojrzał na przyniesioną mu niedawno paczkę. Skorzystanie z jej zawartości w najbliższych dniach może okazać się dla niego nieco kłopotliwe, mimo tego nie żałował podjętej decyzji. Przypominając sobie jedno z powiedzonek Hiroshiego, według którego każdy uczeń musi kiedyś stać się mistrzem, spróbował włączyć światło. Zdegustowany spojrzał na wciąż martwą żarówkę, stwierdzając, że najlepszym rozwiązaniem będzie dla niego sen. Poczynając od jutra, czekają go pracowite dni. Musiał jak najszybciej spełnić swój plan, w dodatku uważając przy tym na swoją nowo nabytą uczennicę. Lepiej będzie, jeśli dziewczyna nigdy nie dowie się do czego posłuży jej mentorowi zawartość dostarczonej mu przesyłki. Jedynego środka, dzięki któremu trzydziestotrzylatek mógł definitywnie zerwać z przeszłością…


***

Pochłonięty pracą mężczyzna ze zdziwieniem odkrył, iż właśnie dochodzi czternasta. Wstał znad wanienki i, mijając mały kopiec ziemi piętrzący się na okrywającej znaczną część podłogi folii, podszedł do zlewu. Obmył żółte rękawice kuchenne chroniące dłonie, po czym zdjął je i wyrzucił. Spojrzał krytycznie na stos kości ułożonych na gazecie, po czym przeniósł wzrok ku maszynie postawionej niedbale pośrodku stołu. Przysłana wczoraj kruszarka powinna bez trudu poradzić sobie z kośćmi. Podobne maszyny stosowano w małych gospodarkach przy sporządzaniu mączek kostnych. Aleksander nie wiedział, czy krowie kości są wytrzymalsze od ludzkich, lecz na szczęście maszyna sprawiała wrażenie naprawdę solidnej. Ewa zapowiedziała, że pojawi się ponownie dziś wieczorem na kolejnym badaniu, lecz mężczyzna skrycie obawiał się jej niespodziewanej wizyty. Zresztą już od rana z napięciem czekał na stanowcze pukanie do drzwi. Oczyma wyobraźni widział już poważne twarze stróżów prawa, którzy zakuwają go w kajdanki i odrywają od świata, w którym żył przez ostatnie lata. Dawny, wciąż tłumiony, strach przed aresztowaniem powrócił ze zdwojoną siłą. Prawdopodobnie dziś nie skończy całej roboty, a w ziemi zapewne zostało jeszcze wiele drobnych kostek, lecz była to sprawa drugorzędna. Po skruszeniu najważniejszych „dowodów”, w najbliższych dniach zajmie się odsiewaniem ziemi podczas spłukiwania jej w wannie. Już wcześniej przygotował zestaw środków do przeczyszczania rur, zatem jego działanie nie powinno przynieść żadnych odczuwalnych dla sąsiadów skutków. Zresztą, przede wszystkim bał się reakcji dziewczyny, której wprawdzie ufał, chociaż nie mógł mieć absolutnej gwarancji, iż pozostanie w stosunku do niego lojalna. Założył kolejną parę rękawic i ostrożnie włączył urządzenie, ustawiając uprzednio przy jego wylocie garnek. Maszyna popracowała przez chwilę, wytwarzając przy tym stanowczo za dużo hałasu, toteż mężczyzna pospiesznie ją wyłączył i ostrożnie przeniósł do wytłumionego pomieszczenia. Po chwili wrócił, zabierając ze sobą kilka kości ze stosu. Przez myśl przeszło mu pewne zabawne stwierdzenie. Oto po latach szkielet Miyamoto wrócił do miejsca, gdzie nieszczęsny geniusz wyzionął ducha i właśnie tutaj, w otoczeniu jego dzieła, znikną doczesne szczątki tego wielkiego marzyciela. Urządzenie ponownie zahuczało i z głośnym chrzęstem rozpoczęło proces przemiany kości w szarawy pył.

Ostatnie promienie zachodzącego słońca wpadały do starannie wysprzątanego mieszkania. Aleksander z zadowoleniem spojrzał na efekt swoich starań. Nikt nie domyśliłby się, że jeszcze niedawno miała tu miejsce ekshumacja. Ziemia powróciła do wanienki, a ta ponownie zniknęła zamknięta w przepastnej szafie. Jeśli cokolwiek mogłoby przykuć uwagę nastolatki to chyba tylko czystość. Chociaż to, jeśli w ogóle zwróci na ten fakt uwagę, powinna podświadomie złożyć na karb swojej wizyty. Ot, mężczyzna posprzątał z myślą o mnie. Pewnie jej to schlebi. Albo wzbudzi jakieś podejrzenia. Nie, na pewno nie. Musiał skończyć z tworzeniem wszystkich tych wariantów. Był poza wszelkimi podejrzeniami, nikt nawet nie wiedział, że Japończyk mieszkał u niego. Natomiast Ewa, zdaje się, uwierzyła w historię umierającego geniusza, który zostawił „w spadku” całą maszynerię jej sąsiadowi i wrócił do ojczyzny, aby dokonać żywota. Zresztą to nie miało już znaczenia. Najważniejsze było pomyślne zakończenie badań dziewczyny. Mimo jej zapewnień, mężczyzna bał się, żeby cała sprawa „nocnych wizyt” nie wyszła na jaw. Ludzie w oczywisty sposób tłumaczyliby sobie ich przyczynę, zresztą trzeba było przyznać, że dziewczyna, pomijając ekscentryczną fryzurę i opaskę na oko, była naprawdę atrakcyjna i zapewne doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Zresztą to i tak było bez znaczenia, bowiem ich stosunki siłą rzeczy musiały pozostać jedynie „naukowe”. Mężczyzna już od dawna pozostawał impotentem, bowiem również ta przypadłość należała do długiej listy niewidocznych ran, jakie odniósł, korzystając z cudownego wynalazku sędziwego Japończyka. Kto wie ile pożyłby sam konstruktor, gdyby nie fatalny wypadek przy próbie ich synchronizacji? Aleksander ruszył ospale do salonu i, nastawiając staromodny budzik na godzinę dwudziestą pierwszą, położył się na kanapie. Musiał wypocząć. Dziś mijał już czwarty dzień niekorzystania z maszyny, a w dodatku rozpoczęcie badań Ewy dodatkowo komplikowało sprawę. Oczywiście prawdopodobnie mógłby korzystać z maszyny bez żadnych przeszkód, przeskakując między różnymi trybami, lecz wciąż miał opory przed jakimkolwiek ingerowaniem w ustawienia i zbalansowania zastosowane przez Hiroshiego. Ledwie przemógł się do przestawienia trybu użytkowania na moduł badania. Jego ignorancja i przyzwyczajenie do odtwórczego użytkowania wynalazku bez podejmowania jakichkolwiek prób zrozumienia jego działania mściły się teraz okrutnie. Nie miał ochoty zagłębiać się w skomplikowane materiały pozostawione przez starca. Nikt nie chciał pomóc im w rozwijaniu tego projektu, toteż mieli moralne prawo do zatrzymania go jedynie na własny użytek. A przynajmniej miał je naukowiec. Aleksander właściwie był tylko jego pomocnikiem, niemal królikiem doświadczalnym, który teraz do woli korzystał ze schedy po mistrzu niczym złodziej. Złodziej i morderca. Musiał przestać myśleć w ten sposób, w niczym nie zawinił, a teraz w dodatku podzielił się tym sekretem. Zamknął powieki raz jeszcze, myśląc o tym, że powinien nabrać sił przed wizytą dziewczyny. Cóż, nie będzie śnił przez najbliższe trzy tygodnie. Trudno, może to nawet lepiej, da organizmowi czas na chociaż szczątkową regenerację. Przed oczyma stanął mu spotykany w snach widok odległego miasta. Tak, powinien odpocząć. Zbyt często trafiał ostatnio do tego miejsca, gdzie czuł się tak obco, niczym zwykły, bezsilny gość w rozległej krainie snów rzucany tu i tam przez kaprysy podświadomości. Musiał odpocząć tutaj, w rzeczywistości, która teraz jawiła mu się równie fantastyczna, jak niegdyś tajemna strefa sennych majaków…


***


Ostatnia noc, rozciągniętych niemal na cztery tygodnie, badań minęła spokojnie, podobnie jak wszystkie poprzednie. Zresztą cały miniony miesiąc był dla mężczyzny bardzo udany. Zdecydowanie poprawił się stan jego zdrowia. Napady paranoicznego lęku i histerii praktycznie zniknęły, a poza lekkimi, sporadycznymi przypadkami chwilowego drętwienia kończyn właściwie nic mu nie dolegało. Ciało Japończyka, podobnie jak ziemia, trafiło do ścieków, a cała operacja ani na moment nie przytkała rur, ostatecznie rozwiązując najpoważniejszy z problemów mężczyzny. Natomiast zebrane przez maszynę szczegółowe dane mogły praktycznie w każdej chwili umożliwić dziewczynie przejście do świadomego śnienia. Ta wolała jednak wstrzymać się z tym do następnego weekendu, wymigując się rozpoczętym właśnie rokiem szkolnym. Mężczyzna rozumiał jej, niezbyt zresztą starannie maskowane, obawy. Sam miał opory przed pierwszym użyciem aparatury i Hiroshi niemal zmusił go do „skoku”. Zresztą później równie gorliwie próbował wyperswadować mu bezustanne użytkowanie maszyny. Aleksander uśmiechnął się do odległych wspomnień, jednocześnie spoglądając na tarczę zawieszonego na ścianie zegara. Była sobota, godzina siedemnasta trzydzieści i lada moment miała pojawić się Ewa. Jej matka była w pracy, więc teoretycznie nic nie powinno przeszkodzić dziewczynie w dokonaniu „skoku”.

Nerwową ciszę panującą w mieszkaniu przerwał odgłos otwieranych drzwi. W progu stanęła wyraźnie spięta „uczennica”, której „mistrz” teatralnym gestem wskazał drzwi prowadzące do doskonale znanego obojgu pomieszczenia. Zakładając elektrody, stwierdził mentorskim tonem:

- Kiedy ogarnie cię silne zmęczenie, nie próbuj się bronić. Na początku nie będziesz w stanie tworzyć własnego „świata”, więc najprawdopodobniej twój umysł umieści cię w jakimś dobrze znanym miejscu: szkole, domu, podwórku czy czymś takim. Spróbuj wtedy wejść gdzieś wysoko i skoczyć albo rozpędzić się i uderzyć w jakąś ścianę. To będzie jeszcze stan półświadomy, kiedy zrozumiesz, że śnisz i organizm spróbuje cię rozbudzić.

- Ale maszyna to zablokuje.

- Dokładnie. Właściwie wtedy powstaje najwięcej uszkodzeń w neuronach. To tak jakby komputer i mózg na raz tworzyły dwa różne sygnały, które się zwalczają.

- Jak będę się czuć po przebudzeniu?

- Nie myśl teraz o tym. Zrelaksuj się. Spójrz – mężczyzna wskazał na monitor – odliczanie włączone, za kilkadziesiąt sekund zapadniesz w sen. Postaraj się nie myśleć teraz o niczym, najlepiej zamknij oczy, będę tu czuwał.

- Dobrze.

Ewa posłusznie zamknęła drżące nerwowo powieki i, oddychając głęboko, próbowała nieco się uspokoić. Nagle zadrżała spazmatycznie, po czym bezwładnie zwiesiła głowę, rozluźniając uścisk palców na oparciach skórzanego fotela.

- Miłych snów – wyszeptał mężczyzna, spoglądając na wypełniające ekran wykresy.

Aleksander w milczeniu podawał rozdygotanej towarzyszce kolejne kawałki papieru toaletowego, którymi niezdarnie ścierała ze swojej bluzki wymiociny. Wyglądała fatalnie; blada, z resztkami na wpół przetrawionego pokarmu na ustach i nerwowo dygoczącymi dłońmi.

- Boli cię głowa?

- Chooolernie… - wymamrotała z trudem.

- Chodź, wypłuczesz usta. Potem położysz się na trochę, ból minie za kilka godzin.

- Byłam w jakiejś stodole… Rozmawiałam z krową i właściwie… A tak, była tam jakaś krypta, w której mogłam jakby… przesuwać ściany.

- Spokojnie, musisz odpocząć. Przy większej praktyce zyskasz z czasem pełną kontrolę nad wszystkim.

- Mogę się umyć?

- Co? A, tak, jasne.

Mężczyzna doprowadził Ewę do łazienki i pomógł jej nalać do kubka ciepłej wody. Cierpliwie poczekał, aż wypłucze usta, po czym przyniósł z pokoju nowy ręcznik i wyszedł. Stanął w pewnej odległości od drzwi, wsłuchując się w miarowy plusk. Miał nadzieję, że wyczerpana swoją „podróżą” dziewczyna nie zasłabnie. Spała niecałą godzinę, o wiele krócej niż przypuszczał. Pamiętał, że on po pierwszym „skoku” czuł się znacznie lepiej, może dla kobiet powinny być inne ustawienia? To już nie było ważne, na szczęście nie doszło do żadnego... incydentu. Szum wody ustał, a po chwili w drzwiach ukazała się Ewa. Jej czysta, zaczerwieniona skóra nieprzyjemnie kontrastowała z brudnym ubraniem, które ponownie włożyła. Słaniając się na nogach, przeszła do salonu, gdzie natychmiast zwinęła się w kłębek na kanapie i po kilku minutach zasnęła. Aleksander westchnął przeciągle, pewny, iż cały proces mimo wszystko przebiegł zbyt gwałtownie. Nagle jego myśli przeskoczyły na zupełnie inne tory. Poczuł przemożną chęć skorzystania z wolnej już maszyny. Zmuszając się do wyłączenia aparatury, zabrał ze stolika klucze i pospiesznie opuścił mieszkanie, chcąc jak najszybciej oddalić się od źródła pokusy. Musiał wytrzymać jeszcze tylko do jutra, dziś był bardziej potrzebny tu niż w zakamarkach własnego umysłu. Ktoś musiał zadbać o Ewę, kiedy już dojdzie do siebie. Dobrze, gdyby zapisał obserwacje z tego „eksperymentu”, chociaż pewnie i tak nie miałby w sobie dość samozaparcia, żeby regularnie sporządzać takie raporty. Oczywiście jeśli dziewczyna jeszcze kiedykolwiek zdecyduje się na kolejny „skok”...


***

Przez kolejne siedem miesięcy jednooka nastolatka była częstym gościem w mieszkaniu swojego sąsiada. Zwykle korzystała z maszyny dwa, trzy razy w miesiącu, chociaż zdarzały się też okresy kiedy „śniła” po kilka wieczorów z rzędu. Jej przebudzenia były o wiele łagodniejsze od pierwszego, chociaż wyraźnie widać było negatywne skutki kolejnych „skoków”. Nieznaczne, chociaż dla wnikliwego obserwatora wyraźnie dostrzegalne, drżenie koniuszków palców i tik nerwowy polegający na tarciu nadgarstków na pierwszy rzut oka mogły podsunąć komuś myśl o początkach uzależnienia od jakichś chemicznych środków. Aleksander obawiał się skrycie, iż ktoś w szkole jego „uczennicy” w końcu zwróci uwagę na te objawy. Mimo to, ogólnie rzecz biorąc, dziewczyna wyglądała zdrowo, zapuściła nawet włosy, które obecnie sięgały jej nieco ponad połowę uszu. Właściwie mężczyzna bardziej obawiał się o siebie niż o swoją podopieczną. Mimo że z maszyny nie korzystał częściej niż raz w tygodniu, powróciły jego stany lękowe, przybierając do tego niespotykane wcześniej rozmiary. Coraz częściej zdarzało mu się nie zasypiać ze strachu albo zostawiać na noc włączone wszystkie światła w mieszkaniu. Kiedy już zaczynał świadomie śnić, czuł silne ograniczenia i coraz częściej zdarzało mu się pozostawać po prostu zwykłym obserwatorem swoich sennych spektakli. Próby przejmowania pełnej kontroli oczywiście zawsze kończyły się sukcesem, lecz po przebudzeniu jego stan psychiczny był tak fatalny, iż wolał unikać tego za wszelką cenę. Powracający motyw widzianej w oddali wieży nawiedzał go już od przeszło tygodnia i właściwie był to koszmar, z którym bezskutecznie próbował walczyć. Pewnego wieczora już miał zainicjować start systemu, gdy nagle irracjonalny lęk kazał mu wybiec z wypełnionego szumem maszyn pomieszczenia i zaszyć się w łazience, gdzie spędził kilka godzin na ponurych rozmyślaniach. Jego stan najwyraźniej był na tyle zauważalny, że pewnego popołudnia, podczas kolejnej wizyty zaniepokojona dziewczyna spytała:

- Wiesz jaki dziś dzień?

- Jaki?

- Pytam ogólnie, wiesz, data.

- Chyba dwudziesty marca.

- Na pewno dwudziesty, sobota dokładnie.

- Dziś jest jakaś rocznica?

- Nie. Po prostu nie zauważyłam u ciebie żadnego kalendarza, poza tym w komputerze. W ogóle wyglądasz jakbyś nie wiedział do końca co się wokół ciebie dzieje. Wczoraj w nocy słychać było przez ścianę twoje krzyki, miałeś jakieś koszmary?

- A… Tak. W zasadzie tak. Właściwie spadłem z kanapy gdzieś koło czwartej nad ranem i już więcej nie spałem, nawet niezbyt pamiętam ten sen.

- Często ostatnio świadomie śnisz?

- Prawie w ogóle. To wszystko chyba nie ma związku z maszyną. To znaczy - to na pewno jakoś wiąże się z jej długoletnim użytkowaniem, wiesz jakieś trwałe zaburzenia.

- Uważaj na siebie, dobra?

- Dobrze – przytaknął bez większego przekonania mężczyzna. Szczera troska malująca się na twarzy dziewczyny zdziwiła go. Chcąc oderwać się od dziwnych myśli, zagaił:

- Śnisz dzisiaj?

- Nie. W tym miesiącu chyba zrobię sobie przerwę. Ale mogę przyjść, wiesz, coś ugotować, pogadać. Naprawdę kiepsko wyglądasz.

- W porządku przychodź…

- Co to za sen?

- Co?

- Ten koszmar. Właściwie już jakiś czas temu miałam wrażenie, że słyszałam jakieś krzyki. Wczoraj były akurat bardziej wyraźne i nawet matka je słyszała.

- A właśnie, co z nią? Nie domyśla się czegoś?

- Nie, albo udaje, że nie widzi. Może któraś z tych wścibskich z dołu doniosła jej o naszych spotkaniach. Właściwie takie przechodzenia z mieszkania do mieszkania są chyba całkiem wyraźnie słyszalne, a przynajmniej zawsze miałam takie wrażenie kiedy przesiadywałam na korytarzu. No, co to za sen?

- Nic specjalnie strasznego, chociaż ten motyw często pojawia się, kiedy zasypiam przez maszynę. Jestem na jakimś wzgórzu i widzę w oddali miasto z wysoką, szarą wieżą.

- Byłeś tam?

- W mieście? Nie. Zawsze się boję. Odwracam wzrok i idę gdzieś ścieżką, wtedy sceneria się zmienia. Gorzej, jeśli mam ten sen normalnie. Wtedy jestem bez kontroli, muszę tam iść. A im bardziej zbliżam się do bram, tym bardziej się boję.

- I budzisz się z krzykiem.

Dalszą rozmowę przerwało stanowcze pukanie. Mężczyzna zamarł, czując przyspieszone bicie serca. Gestem nakazał towarzyszce zostać na swoim miejscu i ostrożnie podszedł do drzwi wejściowych. Na progu zastał rumianą od panującego na zewnątrz chłodu dziewczynę, która wyraźnie zdezorientowana powiedziała pośpiesznie:

- Przepraszam, chyba pomyliłam mieszkania.

Aleksander kiwnął bez słowa głową i zamknął drzwi, słysząc, jak nieznajoma puka do przeciwległego mieszkania, czekając bezskutecznie na jakąkolwiek reakcję. Po chwili wahania sięgnęła do kieszeni i kilkoma sprawnymi ruchami wybrała jakiś numer. Kilka sekund później z salonu dobiegł mężczyznę krótki dźwięk skocznej melodyjki, która natychmiast umilkła zastąpiona przez cichy głos Ewy stwierdzający:

- Już jesteś? No nie ma mnie jeszcze, na zakupach jestem. Idź w stronę centrum, spotkamy się przy kasach. Cześć.

Chwilę po tym w przedpokoju pojawił się „zbieg”, niespokojnie pytając:

- Mógłbyś wyjrzeć przez okno czy ta dziewczyna już poszła w stronę centrum?

- Oczywiście.

Mężczyzna spełnił prośbę swojego gościa, meldując:

- Już idzie.

- No dobra, to ja lecę. Trzymaj się, wpadnę wieczorem.

- Jasne.

Aleksander odprowadził swoją towarzyszkę rozbawionym spojrzeniem. Usłyszał niemal jednoczesne trzaśnięcie własnych drzwi i otworzenie tych od sąsiedniego mieszkania. Kilkanaście sekund później klatkę schodową wypełnił głośny szczęk zatrzaskiwanego zamka i odgłos zbiegania po betonowych schodach. Cały ten „rytuał” niespodziewanie wprowadził mężczyznę w dobry humor, chociaż takie właśnie błahe epizody codzienności z czasem zbrzydły mu do tego stopnia, że przed laty zdecydował się w pełni odrzucić realną egzystencję. Teraz, gdy zagrożenie dostrzegał „po drugiej stronie”, ta sama, znienawidzona rzeczywistość sprawiała wrażenie przytulnej przystani, w której chciał pozostać najdłużej jak to tylko było możliwe. Kraina snów była teraz opanowana przez jego własne, bliżej niesprecyzowane lęki. Koszmary snute przez jego podświadomość przepłoszyły go z „królestwa”, którym do tej pory niepodzielnie władał. Niestety, nawet podczas tej „banicji” nie czuł się bezpieczny. Puste mieszkanie sprawiło, że uczucie niepokoju powróciło. Z niecierpliwością myśląc już o powrocie dziewczyny, ruszył w stronę kuchni i odpalił jeden z palników, wpatrując się w oplatającą go, uspokajającą, błękitną koronę płomieni.


***

Świt zastał mężczyznę siedzącego przy kuchennym stole. Uporczywy ból głowy, który dzisiejszej nocy nie pozwolił mu zasnąć, powoli ustępował. W milczeniu spożywał resztki, które zostały po kolacji przyszykowanej mu wczorajszego wieczora przez Ewę. Dziewczyna wróciła do domu późno, według niego nawet za późno. Prawdopodobnie natknęła się tam na swoją matkę, chociaż nie słyszał żadnych awantur. Przeżuwając wyjętego przed chwilą z lodówki naleśnika, myślał już tylko o tym, żeby chociaż na moment się zdrzemnąć. Po chwili namysłu pośpiesznie dokończył jeść i ruszył w stronę kanapy. Opadł bezsilnie na mebel i podkurczył nogi. Spojrzał na ścienny zegar. Dochodziła siódma rano. Zamknął powieki, wsłuchując się w szum pulsującej w skroniach krwi…

Tarcza zegara wskazywała godzinę dziewiątą pięć, gdy głośny dzwonek, powód, dla którego musiał przerwać swój wypoczynek, zaśpiewał raz jeszcze. Z niewypowiedzianym przekleństwem na ustach podszedł do drzwi, otwierając je gwałtownie. Na progu stała trzęsąca się ze złości Ewa, która bezceremonialnie minęła go i weszła do środka, zamykając drzwi na zamek dokładnie w momencie, gdy po przeciwległej stronie z mieszkania wyszła jej matka.

- Spław ją, proszę! - wysyczała łamiącym się głosem.

Zdezorientowany mężczyzna stał w przedpokoju, gdy ponownie odezwał się dzwonek, którego piskliwy dźwięk mieszał się z gwałtownym pukaniem, najwyraźniej rozjuszonej, stojącej na zewnątrz kobiety. Po chwili namysłu Aleksander ostrożnie uchylił drzwi i poprzez utworzoną w ten sposób szparę natychmiast został obrzucony słowotokiem ubranej w szlafrok sąsiadki.

- Niech pan powie tej idiotce, żeby w tej chwili wyszła i przestała odstawiać ten cyrk!

- Proszę zaczekać… - zaczął niezdarnie, lecz przerwał, gdy obok niego wcisnęła się Ewa, wrzeszcząc:

- Ani mi się śni! Będę tu siedzieć ile mi się spodoba, to lepsze niż gnić w tej parodii domu!

- Ty niewdzięczna szmato!

- Idź dalej zdradzać ojca!

- To on nas zostawił! Jeśli natychmiast…

- Nie!

Dziewczyna zatrzasnęła drzwi, po czym uciekła w głąb mieszkania. Już nie pukanie, lecz gwałtowne walenie pięścią zmusiło Aleksandra to ponownego otwarcia i wysłuchania potoku przekleństw. Gdzieś z dołu dało się słyszeć odgłos otwieranych drzwi, najwyraźniej sąsiedzi zwietrzyli już tak smakowity kąsek, jak poranna kłótnia sąsiadki z udziałem osób trzecich.

- Niech pan mnie natychmiast wpuści! – zażądała kobieta, napierając ciałem w stronę wejścia.

- Spokojnie!

- Jakie spokojnie! Oddawaj mi córkę!

- Sama tu weszła! Niech się pani uspokoi…

- Wracaj tu dziwko! – wrzasnęła w głąb mieszkania. - Natychmiast! A ty puszczaj mnie! Córkę mi pierdolisz pod nosem, a teraz wpuścić nie chcesz?

- Nikogo nie pierdolę, proszę się opanować!

- Wyłaź!

- Niech pani wróci za godzinę…

- Wyłaź!!! – wrzeszczała kobieta, kompletnie ignorując prośby rozmówcy. Nagle, jakby przypominając sobie o jego istnieniu, stwierdziła: - Ona nie ma jeszcze osiemnastu lat, niech wyjdzie albo wracam z policją!

- Czy ja ją trzymam?! – odwarknął coraz bardziej poirytowany mężczyzna. – Sama przyszła i sama wróci, jak się uspokoi!

- Co? Gówniara ma się słuchać, żre mój chleb i mieszka pod moim dachem.

- Zamknij ryj, stara wariatko – tym stwierdzeniem Aleksander brutalnie zakończył dalszą konwersacją.

Ponownie zatrzasnął drzwi i przekręcił zamek, po czym odpiął kabel od piszczącego bez przerwy dzwonka, który natychmiast umilkł. Ignorując wściekłe łomotanie, zajrzał do salonu i kuchni. Zaniepokojony zerknął też do łazienki. Tu również nie zastał nastolatki. Pełen obaw wszedł do pokoju „śnienia”. Na skórzanym fotelu, z wyrazem błogiego zadowolenia na twarzy, siedziała nieprzytomna dziewczyna.

Nieprzyjemny dreszcz przebiegł po ciele mężczyzny, gdy ostrożnie podszedł do wypełnionego wykresami monitora. Swego czasu pokazał nastolatce kilka podstawowych komend, więc była w stanie samodzielnie uruchomić system. Niestety, cały proces był stanowczo zbyt skomplikowany, aby mogła prawidłowo przeprowadzić go do końca bez nadzoru. Chociaż bez wątpienia udało się jej zacząć śnić, to najistotniejszy problem stanowił dobór odpowiedniego „balastu bezpieczeństwa”. Bez tego próba przebudzenia mogła być dla młodego organizmu naprawdę zabójcza. Mężczyzna pośpiesznie sprawdził wprowadzone komendy, czując, jak oblewa go pot. Naszła go myśl, iż pozbywając się zwłok Japończyka, niepotrzebnie pozbywał się również ziemi, lecz szybko przestawił swój tor rozumowania. Musiał jak najszybciej wymyślić sposób na uratowanie dziewczyny. Wprowadzając się w świadomy sen niejako „z marszu”, sama zmniejszyła ilość dostępnych w tej chwili opcji. Nie można jej było obudzić przez działanie maszyny. Właściwie każda próba ingerencji w trwający proces snu mogła zakończyć się dla niej jeśli nie śmiercią, to na pewno trwałym kalectwem. A przy obecnych ustawieniach sama nigdy nie odzyska świadomości, co w szybkim tempie doprowadzi do jej klinicznej śmierci. Aleksander popełnił kiedyś podobny błąd i jedynie interwencja Hiroshiego pomogła mu wrócić do realnego świata. Wtedy to po raz pierwszy, i niestety jedyny, udało się im zespolić ze sobą dwa sny. Naukowiec podpiął się wówczas pod wizję swojego towarzysza, aby pomóc mu ostrożnie zbudzić się, niejako oszukując system kontroli. Śniąc wspólnie jeden sen, znaleźli się niemal w obcym wymiarze, a przeżycie to tak na nich podziałało, iż obaj zapragnęli powtórnie go doświadczyć, co w rezultacie doprowadziło do tragedii.

Mężczyzna odrzucił jałowe rozważania o przeszłości. Zamiast tego, zaczął gorączkowo przekopywać pozostawione przez starca rękopisy w poszukiwaniu komend odpowiedzialnych za bezpieczne podpięcie się pod trwający już proces. W końcu dopiero próba synchronizacji przyniosła Japończykowi śmierć, zaś jego wcześniejsza „misja ratunkowa” uwieńczona została sukcesem. Kwadrans później Aleksander pospiesznie studiował napisane starannym, niemal „maszynowym” charakterem pisma, notatki dotyczące interesującego go tematu. Od dawna nieużywany język sprawiał mu nieco kłopotów, mimo to stosunkowo szybko ciąg znaków ponownie zaczął do niego przemawiać. Pośpiesznie wprowadził kilka poleceń i, nerwowo przygryzając wargi, spoglądał na ekran wypełniony obecnie równymi wierszami kodów. Wszystko wyglądało normalnie, w każdym razie Ewa nie została spektakularnie usmażona na jego oczach. Zainicjował proces startowy i spokojnie usiadł w drugim fotelu, przypinając sobie elektrody. Mocne, a przy tym dziecinnie łatwe przy usuwaniu przyssawki gładko przylgnęły do jego skóry. Paradoksalnie stosunkowo dużo ich środków zostało spożytkowanych na te właśnie zaawansowane technologicznie „macki”, stosowane tylko w największych światowych klinikach. Sprzęt elektroniczny naukowiec uzyskiwał z wielu, sobie tylko znanych, źródeł za półdarmo.

Dość wspomnień, musiał wyczyścić umysł. Na ekranie rytmicznie przeskakiwały cyfry. Zamknął oczy, czując jak świadomość, znacznie wolniej niż normalnie, zaczyna go opuszczać. Tonąc w odmętach własnego umysłu, przez kilka sekund słyszał jeszcze dziwnie odległy, rytmiczny szum pracujących mozolnie maszyn…

II


Dziewczyna rozglądała się zdumiona, próbując zrozumieć co się stało. Chociaż nadal świadomie śniła, to nagle krajobraz wokół niej uległ całkowitej przemianie. Zniknęło gdzieś rozległe, zielone pastwisko, pojawili się ludzi i budynki. Wszystko to wydawało się jej tak obce, że przez moment nie była w stanie w żaden sposób zareagować. Wyglądało na to, że „akcja” jej snu przeniosła się do jakiegoś bliskowschodniego miasta. Spojrzała pod nogi. Podłoże na pierwszy rzut oka wyglądało, jakby stanowił je ubity piasek. Spróbowała zrobić w nim rysę za pomocą stopy, lecz but zagłębił się tylko w podłożu niczym na wpół zaschniętym błocie. Uśmiechnęła się szeroko, zadzierając przy tym głowę. Niebo było błękitne i bezchmurne. Nastolatka spostrzegła, iż mimo dobrej pogody nigdzie nie może dostrzec słońca. Czegoś takiego jeszcze nie doświadczyła, ta wizja była zupełni inna niż wszystkie poprzednie. W dodatku wciąż czuła czyjąś obecność. Nie było to nieprzyjemne uczucie, wprost przeciwnie. Zupełnie jakby ktoś nad nią czuwał. Nagle dostrzegła przed sobą grupkę osób w groteskowych, szarych maskach teatralnych na twarzach idących powoli przed siebie. Podbiegła do jednej z nich i z zainteresowaniem spytała:

- Gdzie idziecie?

- Na święto – odparła matowym głosem osoba.

Wszystko to było tak realne, iż dziewczyna poczuła się mocno zdezorientowana. Wąskimi uliczkami nieustannie sunęło mnóstwo jednakowych postaci. Pozbawione okien, wyposażone jedynie w drewniane drzwi budowle, zupełnie nie trzymały pionu, lekko chyląc się ku sobie płaskimi dachami. Ewa zapragnęła wejść na jedną z nich, podeszła więc do najbliższego domu, dotykając ostrożnie ściany. Była twarda, lecz niezrażona tym nastolatka próbowała wyrwać z niej kawałek, pamiętając o instrukcjach udzielanych jej swego czasu przez Aleksandra. Wszystko tu było iluzją, dziełem umysłu i zależało od jej woli. Śmiało chwytając kolejne kawałki muru, zaczęła wchodzić do góry, mając przy tym wrażenie, jakby pełzła po olbrzymim, niezwykle stabilnym materacu. Gdy dotarła na szczyt, stanęła na płaskim dachu i spojrzała na panoramę rozpościerającego się pod nią miasta, zupełnie jakby pokonała odległość nie kilku, lecz co najmniej kilkudziesięciu metrów. Wszystko tonęło w groteskowej, białawej mgle i sprawiało wrażenie odnóg wychodzących z jednego wspólnego źródła, które stanowił rozległy, widoczny w oddali plac, pośrodku którego wznosiła się wysoka, okrągła, szara wieża. W jednej chwili pojęła dlaczego odczuwała tę niezwykłą bliskość oraz zrozumiała, gdzie tak właściwie trafiła. Zyskując pełną świadomość, pojęła również, że jej wcześniejsze, lekkomyślne zainicjowanie programu „śnienia” musiało wywołać „tam” jakieś kłopoty. Aleksander tylko jeden raz napomknął o możliwości jednoczesnego „śnienia” i to w formie ostrzeżenia. Czyżby więc mimo wszystko „podpiął się” pod nią? Bez wątpienia tkwiła pośrodku koszmaru nawiedzającego go od jakiegoś czasu, więc chyba była w jakimś stopniu więźniem jego umysłu. Jeśli naprawdę był on w stanie w każdym swym śnie tworzyć tak sugestywne, prawdziwe obrazy to nic dziwnego, iż uparcie kontynuował „śnienie” przez wszystkie te lata. Z myślą, że i ona musi dojść kiedyś do takiej perfekcji w tworzeniu nierzeczywistego świata, zaczęła schodzić. Czuła, że musi iść wraz z innymi, pozbawionymi twarzy sylwetkami w stronę tej wielkiej wieży. Coś, może jej towarzysz, przywoływało ją tam z siłą tak wielką, iż nie miała ochoty stawiać oporu. Musiała ulec.


***

Mężczyzna z niedowierzaniem spoglądał przed siebie z pozbawionego roślinności, skalistego wzniesienia. Znów tutaj trafił. Wszystko wyglądało tak, jak zazwyczaj. Odległe miasto, wieża, słoneczna pogoda, która natychmiast, gdy tylko człowiek przestawał o niej myśleć przemieniała się w mglisty wieczór.

- Nie… - wycedził wściekle przez zęby.

Ze wszystkich możliwych miejsc musiał trafić akurat tu, wprost do tego koszmarnego wytworu własnego umysłu, który zadręczał go od dłuższego czasu. Czegoś się tutaj bał, czegoś konkretnego. A mimo to teraz uczucie tego paraliżującego strachu niemal go nie dotknęło. Wiedział, że gdzieś tu jest ktoś tak samo realny jak on sam. Musiał szybko odnaleźć zagubioną dziewczynę i pomóc jej odzyskać świadomość. Dzięki jej obecności czuł, że jest w stanie sprostać temu miejscu, chociaż z każdą chwilą jego pewność siebie malała. Spojrzał hardo przed siebie i wyciągnął dłonie, chwytając wiszące w powietrzu lejce. Mimo silnych oporów przed używaniem swoich „mocy” w tym miejscu musiał z nich skorzystać. Przez lata swoich długich, niemal narkotycznych snów nauczył się w sposób niemal doskonały kontrolować otaczający go świat. Jego świadomość panowała nad wytworami fantazji i przy dobrej koncentracji mógł nawet - chociaż to udało mu się ledwie dwa razy - stworzyć przeciwnika, z którym stoczył prawdziwy pojedynek szachowy. Tutaj natomiast, w tym świecie czerpiącym wprost z zakamarków jego podświadomości, każda ingerencja napawała go obawą tak silną, jak na początku eksperymentów. Sunął w stronę bramy na swoim niewidocznym rydwanie, widząc przesuwający się po boku krajobraz, który sprawiał wrażenie kolorowych szmat przyklejonych niedbale do ścian jakiegoś tunelu. Gdy tylko spróbował dostrzec to, co mija jego pojazd, natychmiast stawał, a on patrzył na jakiś fragment przestrzeni, gdzieś w okolicy miejskich murów. Panując nad odruchem rozglądania się na boki, wznawiał wtedy podróż, aż ostatecznie przekroczył rozwartą na oścież bramę i wjechał na wybrukowaną bladożółtymi cegłami ulicę. Puszczając lejce, pozwolił wizji niewidzialnego rydwanu rozwiać się w powietrzu, czemu towarzyszył dźwięk podobny do odgłosu toczenia czegoś po sypkim, chrzęszczącym śniegu. Aleksander ruszył śmiało przed siebie, instynktownie podążając w kierunku, gdzie stał główny obiekt tego mirażu.

Wieża.

Cokolwiek skrywała do tej pory nie był w stanie dotrzeć nawet w jej pobliże, teraz nareszcie było to możliwe. Kto wie, może przy okazji ratowania dziewczyny uda mu się w końcu poznać treść kilku pytań, które powinien zadać samemu sobie, aby uzyskać uspokajające odpowiedzi. Jednakże teraz priorytetem było odszukanie Ewy.


***


Dziewczyna spoglądała na wspartą o mur postać, która podobnie jak ona nie skrywała twarzy za maską. Kobieta, ubrana w jaskrawozieloną suknię, niedbale przeczesywała długie, kasztanowe włosy. Jej korpus opinał stanowczo za ciasny gorset, podobnie było z resztą stroju, który wyglądem przypominał dziewiętnastowieczne suknie balowe. A może osiemnastowieczne? Ewa widziała takie stroje jedynie w filmach kostiumowych i właściwie nie była w stanie wskazać konkretnej epoki, z której pochodziłoby to ubranie. Była natomiast pewna, iż nieznajoma jest prostytutką. Wiedziała o tym tak, jak w wielu wcześniejszych snach znała „fabułę” historii, w której akurat uczestniczyła.

- Hej, chodź tu! – zawołała Ewa.

Kobieta odpowiedziała perlistym uśmiechem, nie ruszając się przy tym z miejsca. Nastolatka po chwili namysłu sama podeszła, pytając:

- Kim jesteś?

- Przecież sama wiesz.

- Nie masz maski, nie idziesz na święto.

- Zazdrościsz mi śmiałości?

- Odpowiadaj na pytania.

- Mogłabym GO mieć. Ty tylko obserwujesz.

- Kim jesteś?!

- Sama wiesz najlepiej.

Nieznajoma delikatnie uszczypnęła dziewczynę w policzek, po czym powoli zbliżyła jej twarz do swojej, szepcząc prosto w usta:

- Chcesz go? – delikatnie dotknęła językiem warg rozmówczyni.

Ewa odskoczyła gwałtownie do tyłu, wyrywając się tym samym z dziwnego letargu, który opanował ją, gdy tylko poczuła dotyk ulicznicy. Kobieta raz jeszcze przeczesała włosy dłonią, śmiejąc się przy tym z politowaniem. Dziewczyna zrozumiała nagle, że spogląda na swoją własną twarz. Przypomniała sobie marzenia, którym niegdyś się oddawała. Spoglądała na wyobrażenie samej siebie sprzed pewnego czasu. Kiedyś marzyła by być właśnie taką śliczną „damą z epoki”, w pięknej sukni, o smukłym kształcie, lśniących włosach i z parą zdrowych oczu. Świadomość tego, iż to wyobrażenie stoi teraz przed nią jako zwykła dziwka była naprawdę wstrząsająca. Zupełnie jakby ktoś wydarł z niej przed nikim nie odsłaniany, dziecinny sekret, marzenie o pięknie i postawił go przed szeroką, wyjącą ze śmiechu publicznością. Została obnażona. Wrzeszcząc, skoczyła ku spokojnej kobiecie i próbowała zedrzeć z niej suknię, wrzeszcząc:

- To moje suko!

- Sama jesteś małą suką. Nieposłuszna.

To były słowa jej matki. Istotnie, miejsce nieznajomej zajęła ona, matka, o wiele wyższa niż w rzeczywistości, bardziej butna, ubrana w paskudną parodię poprzedniego stroju. Dziewczyna pchnęła ją wściekle tak, iż kobieta uderzyła o ścianę budynku i z wyrzutem stwierdziła:

- Nie bądź niegrzeczna, bo tata nie wróci.

Stara, ohydna groźba stosowana przez całe dzieciństwo sprawiła, iż Ewa odbiegła co sił w nogach w stronę widocznej w oddali grupki szarych postaci. Złapała jedną z nich za rękę i, zamykając oczy, dała się prowadzić w stronę Wieży. Czuła się teraz bezpieczniej, chociaż paraliżujący strach nie pozwalał jej rozewrzeć powiek. Idąc w ciemności, niespodziewanie zaczęła tęsknić za „zieloną” prostytutką i jej łagodnym głosem. Chciała to przerwać, obudzić się z powrotem w fotelu, lecz jakaś siła nie pozwalała jej przerwać tego szaleńczego snu. W końcu podniosła jedną powiekę i zobaczyła sunący przed nią sznur szarych postaci w takich samych, głupawych maskach z pomarszczonego papieru. Ktoś podał jej płaszcz w kolorze betonu i sztywną, szorstką maskę wykonaną chyba z jakiegoś tworzywa sztucznego. Założyła na siebie te tajemnicze insygnia zjednoczenia z tłumem i wraz z innymi tym samym, sennym, posuwistym krokiem podążała, jak teraz dopiero zauważyła, w dół skalistego stoku. Wszędzie dookoła świat skrywała gęsta mgła, w której widoczny był jedynie odległy, czarny, pionowy kształt na horyzoncie. To musiała być Wieża. A ona szła na święto, tak jak wszyscy inni. Dziwnie uspokojona, poczuła jakby zasypiała, chociaż wciąż mozolnie kontynuowała ten dziwaczny, wspólny marsz anonimowych sylwetek.


***


Aleksander z trudem powstrzymywał się przed gwałtownym przebudzeniem. Wszystko wokół zatraciło już swoje kontury i powoli zaczynało tonąć w ciemności. Przed momentem czuł niknącą obecność Ewy, którą na szczęście udało mu się zatrzymać w świecie Hypnosa. Włożył w to tak wiele świadomego wysiłku, iż omal sam nie przerwał swojego snu. Z doświadczenia wiedział, że jego ciało musiało już kilkunastokrotnie się przebudzić, lecz czujna maszyna uśpiła je silnymi impulsami. To zdecydowanie nie wyjdzie mu na dobre. Czując, jak z wolna odzyskuje kontrolę nad otaczającą go rzeczywistością, ruszył przed siebie ku widocznej w oddali sylwetce wieży. Wtem dostrzegł wspartego o ukośny mur starca, który obdarzył go szerokim, sprawiającym wrażenie nieszczerego, uśmiechem. Hiroshi Miyamoto we własnej osobie. Zaskoczony mężczyzna spytał gniewnie Japończyka:

- Co ty tu robisz?

- To chyba oczywiste, jestem wytworem twojego umysłu. Może nęka cię poczucie winy?

- Nic ci nie zrobiłem!

- Zmieliłeś moje kości, chyba można to uznać za „coś”.

- Nie miałem wyboru.

- Miałeś, po prostu wybrałeś jeden z wariantów. Zresztą jestem martwy, nie chowam do ciebie urazy. To ty się zadręczasz.

- Daj mi spokój!

- Jestem częścią ciebie z twarzą ofiary, nic więcej.

- Nie jesteś żadną ofiarą, zginąłeś w wypadku.

- O tak. I to miałem na myśli. To ty połączyłeś pojęcie ofiary z morderstwem.

- Nie mam czasu.

- Następnym razem znów uciekniesz. Ta dziewczyna to twój klucz. Wykorzystujesz ją, tak jak zawsze robiłeś to z potrzebnymi ci ludźmi. Od reszty się odciąłeś.

- Dosyć.

Aleksander chwycił wyrosły właśnie z ziemi kostur i wymierzył cios rozmówcy. Ten stał spokojnie, patrząc jak drewno odskakuje od stłuczonej właśnie grubej szyby, która posłużyła mu jako tarcza.

- O proszę. Potrafisz materializować tu przedmioty, stworzyłeś sobie broń i szklaną tarczę. Nie możesz atakować samego siebie, to nic nie da. Ale efektownie wygląda, a ty zawsze lubiłeś takie rozwiązania.

- Idę.

- Do zobaczenia w wieży.

Aleksander zignorował ostatnie słowa dawnego mentora, czy też raczej chorobliwego wytworu własnej podświadomości. W gruncie rzeczy wiedział, że cała ta „kraina” to wizualizacja jego ukrytych lęków i pragnień, w swojej wędrówce po zakamarkach własnego umysłu dotarł w końcu tam, skąd wszystko brało swój początek. Puścił się biegiem po opadającej stromo, zasnutej mgłą uliczce. Tutaj mógł spotkać wszystko to, co codziennie podświadomie ukrywał nie tylko przed światem, ale i samym sobą. Każdą fantazję, uczucie czy lęk. Jedynie świadomość, że ktoś jest tu razem z nim, dodawała mu sił. Inne istnienie, dzięki któremu nie czuł się tak przeraźliwie odsłonięty, sprawiało, iż mógł kontrolować w pewnym stopniu również tę rzeczywistość. Czując wyraźną bliskość dziewczyny, zwolnił kroku, widząc tłumy ubranych w jednakowe, szare szaty ludzi z maskami na twarzach. Musiał wkroczyć w sferę wizji, które tworzył umysł Ewy próbujący jakoś odnaleźć się wewnątrz jego jaźni. Ostrożnie wszedł przez pozbawione wrót, owalne przejście do wnętrza budowli.

Wieża sprawiała wrażenie olbrzymiej, wbitej w ziemię rury. Nie posiadała dachu, przez co do środka wpadało mnóstwo niezwykle jasnego, niemal białego blasku, który wyglądał bardziej jak snop światła rzucany przez latarkę niż naturalne, słoneczne promienie. Kamienne ściany pokrywały niezwykle realistyczne rzeźby pogrążonych w smutku ludzkich twarzy. Gdy mężczyzna próbował przyjrzeć się dokładniej konkretnemu obliczu, obraz tracił ostrość, a rysy przybierały karykaturalny kształt teatralnej maski. Jedyne co udało mu się zaobserwować, to fakt, iż wszystkie te podobizny nie wyrażały smutku, lecz ekstazę. Dokładnie na środku pomieszczenia lśniła nienaturalnie błękitna woda, wypełniająca mały, kwadratowy basenik zbudowany z jakiegoś iskrzącego się, białego kamienia. Mógł on pomieścić nie więcej niż jedną osobę na raz a najwidoczniej wszyscy stłoczeniu tu ludzie zamierzali z niego skorzystać. Każda z szarych postaci podchodziła do niego i, zdejmując szaty i maskę, wskakiwała tam, zasłaniając twarz dłońmi. Ich nagie ciała znikały w wodzie, aby już więcej nie wypłynąć, a ziemia pod stopami pozostałych zgromadzonych tu „wiernych” wilgotniała. Mężczyzna bardziej „wiedział o tym” niż to odczuwał zgodnie z niepojętymi regułami rządzącymi nierzeczywistym światem sennych wizji, pozbawionym jakichkolwiek jednostek miar i opierającym się w głównej mierze jedynie na zmyśle wzroku i słuchu. Nagle przy tym groteskowym basenie stanęła Ewa, mechanicznym ruchem zdejmując z siebie szare szaty oraz maskę.

- Hej! – krzyknął Aleksander, przedzierając się przez falujący tłum. – Tu jestem!

Wyszarpnął się z szarej, ludzkiej masy i stanął tuż przed kompletnie nagą dziewczyną, która powiodła wokół niewidzącym spojrzeniem. Długie, smolisto-czarne włosy sięgały jej aż do kostek, swoją konsystencją przypominając włosie końskiego ogona. Nie opadające mimo braku stanika piersi wyglądały bardziej na wytwór grafików odpowiedzialnych za pierwsze strony erotycznych magazynów niż naturalne gruczoły. Opaska na oku znikła zastąpiona przez migotliwą, skrząca się niczym śnieg w słońcu, białą masę. Chociaż zdawał sobie sprawę, że z całą pewnością jest to „jego” Ewa, nie mógł pozbyć się uczucia obcości, spoglądając na pogrążoną w dziwnym marazmie istotę. Czuł przy tym, a raczej „zdawał sobie sprawę”, iż jest obserwowany przez stojącego w tłumie, sędziwego Japończyka. Musiał działać. Niczym maskę zdjął z dziewczyny jej wizerunek, sprawiając, iż ponownie stanęła przed nim w naturalnej postaci. Wciąż nago, choć tym razem widok ten zapewne w pełni odzwierciedlał naturalne kształty wydobyte wprost z jej umysłu, krzyknęła zdezorientowania, niezdarnie zakrywając się dłońmi. Mężczyzna, nie zważając na jej zaciekłe protesty, podniósł ją do góry, przekazując bez użycia słów wiedzę na temat stanu, w jakim powinna się znaleźć. Przelewał te informacje wprost do podświadomości nastolatki, której ciało zaczęło szybować w górę. Aleksander myślał już tylko o zakończeniu tego lotu, samemu pozostając na ziemi z wzniesioną dłonią. W całym ramieniu czuł przeraźliwy ból, najwyraźniej zaczynał odzyskiwać świadomość. Chciał jeszcze spojrzeć na wnętrze pomieszczenia, lecz w tym momencie zrozumiał, iż obserwuje pracującą wytrwale maszynę, wrócił do wytłumionego pokoju. Z niepokojem spojrzał na sąsiedni fotel, na szczęście oszołomiona dziewczyna również odzyskała przytomność. Zupełnie roztrzęsiona, powoli zdejmowała z siebie elektrody, za wszelką cenę unikając jego wzroku. Chciał coś powiedzieć, lecz z jego ust wydobyło się jedynie słabo słyszalne charknięcie. Nastolatka natychmiast z niepokojem stanęła przy nim, nieświadomie wykonując ruch, jakby chciała osłonić nagie ciało. Zarumieniona, poprawiła swoją bluzkę, pojmując w pełni, iż powróciła do rzeczywistego świata.

- Chodź – zakomenderowała, pomagając Aleksandrowi zejść z fotela i ostrożnie prowadząc go do salonu.

Blady mężczyzna drżał spazmatycznie, nie mogąc powstrzymać dreszczy. Cały oblany potem, z wysoką temperaturą, wyglądał jakby miał zaraz zemdleć. Zaniechał prób mówienia, jedynie oddychał ciężko, szepcząc coś niezrozumiale. Ułożony na kanapie i nakryty kocem, szybko zasnął. Dziewczyna przyglądała mu się przez dłuższą chwilę, po czym przeszła do kuchni, gdzie wypiła dwie szklanki wody i nieco opłukała twarz. Dopiero teraz zaczynało docierać do niej, jak wiele zaryzykowała swoim spontanicznym „skokiem”. Najwyraźniej Aleksander musiał włożyć naprawdę dużo wysiłku, aby bezpiecznie wydobyć ją z tej sennej pułapki. Wróciła do salonu i ostrożnie poprawiła nakrycie na śpiącym nieszczęśniku. Wciąż był blady, lecz dreszcze ustały i wyglądał teraz jak ktoś odpoczywający spokojnie po ciężkim dniu pracy. Po dłuższej chwili wahania ostrożnie wcisnęła się obok niego, naciągając na siebie część szerokiego koca. Podkurczyła nogi i, grzejąc swój bok od pleców śpiącego mężczyzny, przymknęła oczy, czując, jak z wolna ogarnia ją fala zmęczenia. Tuląc się do tego, dziwnie uspokajającego, źródła ciepła, również zasnęła…


***

Gorzkawy smak zapijanej kawą wódki wypełniał usta wściekłej kobiety. Kiedyś raziła ją ta mieszanka, lecz przyzwyczaiła się do niej dosyć szybko. Jej zdaniem był to najskuteczniejszy sposób zamaskowania zapachu alkoholu, kiedy nie raz była zmuszona wcześniej odbierać zapłakaną córkę ze szkoły. Na szczęście gówniara wyrosła na tyle, że mogła sama się sobą zajmować. I jak widać znalazła też kogoś, kto będzie mógł ja utrzymać. Ciekawe czy teraz pieprzy się za ścianą z tym durniem. Nie... Musiała przestać myśleć w ten sposób. Jako matka poniosła klęskę. Cała ta sprawa rozwodowa, potem choroba małej, kosztowne, bezcelowe operacje oka, wszystko to wypaliło ją od wewnątrz. Miała teraz tylko tyle sił, aby co rano iść do biura i wypełniać stosy nikomu niepotrzebnych dokumentów statystycznych. Głośne pukanie wyrwało ją z ponurych rozważań. Wolnym krokiem podeszła do drzwi i rzuciła bełkotliwie:

- To ty?

- Nie. Policja.

A tak, wzywała ich jakiś czas temu. Godzinę, może dwie. Cholera, po co przyjeżdżali? W gruncie rzeczy nie chciała skandalu.

- Panowie po co?

- Mieliśmy wezwanie.

- Kłótnia z córką… Już nieważne.

- Wszystko w porządku?

- Tak... Przepraszam, poniosło mnie.

- No dobrze... Do widzenia.

Kobieta dla pewności zerknęła przez wizjer. Widząc odchodzącego funkcjonariusza, który niezdarnie wklepywał coś na ekranie dotykowym swojego nadajnika, uspokoiła się nieco. Nie było potrzeby mieszać kogokolwiek do ich rodzinnych spraw. Młoda za kilka dni będzie miała te swoje wymarzone osiemnaście lat. Może nawet wyniesie się do swojego „chłopaka”? Kto wie, to byłoby bardzo korzystne. Pociągnęła kolejny łyk z butelki, nie zawracając już sobie głowy kawą. Mimo wszystko jakoś wychowała córkę. Ostatecznie nie wybrała tak źle. Lepszy facet z własnym mieszkaniem, niż jakiś młodociany pijaczyna spod bloku. O tak, dobrze się ustawiła. Szkoda, że ona nie była tak cwana w jej wieku. Miłość... Poleciał za inną, w dodatku starszą, jak pies, zostawiając żonę z córką. Sukinsyn... Alkohol krążył leniwie w żyłach ponurej kobiety. Zabierając butelkę ze sobą, ruszyła powoli w stronę sypialni. Musi odpocząć, kiedy - jeśli w ogóle - młoda wróci, nie będzie strzępić sobie języka. Daj żreć i tyle, niech robi co chce, jest już wystarczająco dorosła. Ocierając się o przekrzywiony, lekko zakurzony obraz przedstawiający jakiś tandetny, wiejski pejzaż, dotarła do łóżka. Upiła jeszcze łyk, po czym nakryła szyjkę zakrętką i wpełzła pod kołdrę…


***

Aleksander wpatrywał się w kłęby powoli wypuszczanej ustami pary. Wieczór był naprawdę mroźny, a śnieg, który niedawno spadł, odbijał żółtawy blask latarni ustawionych przy kompletnie zasypanym chodniku. Było już późno, ten szalony dzień nareszcie miał się ku końcowi, chociaż nie oznaczało to niestety końca jego problemów. Gdy z silnym bólem głowy obudził się obok śpiącej jeszcze dziewczyny, zrozumiał, że oboje przekroczyli niezauważalną granicę określającą charakter ich relacji. Teraz, zabierając rozespaną Ewę na ten dziwaczny spacer, już od dłuższego czasu milczał, pogrążony w ponurych rozmyślaniach. Nastolatka posłusznie maszerowała przy nim, najwidoczniej również oddana własnym myślom. Błąkali się po okolicy już od dłuższego czasu i chyba do tej pory spotkali co najmniej dwójkę znajomych dziewczyny. Teraz zresztą nie miało to najmniejszego znaczenia. Musiał zdecydować o swoich priorytetach. Miał przed sobą realną szansę ostatecznego zamknięcia „sennego” etapu swojego życia i „rozpoczęcia wszystkiego od nowa”. Banalność tego stwierdzenia niezmiernie go intrygowała, a towarzystwo drugiego człowieka po latach samotności kusiło do porzucenia dotychczasowych marzeń. Kto wie, może jego pragnienia wyobcowania umarły już dawno wraz z sędziwym Japończykiem? Jednak to widmo martwego mentora stanowiło obecnie kotwicę trzymającą go przy wyciszonym pokoju. Doświadczył czegoś naprawę niezwykłego, obcował z własną podświadomością, w pewnym sensie prowadząc z nią dialog. A może raczej monolog? Nie mógł jeszcze w pełni tego nazwać. Ciekawość zżerała go z niezwykłą siłą, niemal równą tej z jaką przed laty podchodził do eksperymentów Miyamoto. Teraz nie mógłby po prostu „śnić”, każde skorzystanie z maszyny miałoby tylko jeden cel – odtworzenie tej cudownie nierealnej sytuacji. A tego, niestety, nie był w stanie osiągnąć bez Ewy. Musiałby więc korzystać z jej pomocy, co było naprawdę sporym ryzykiem. Zarówno on, jak i ona mogli ponieść przez to poważny uszczerbek na zdrowiu, nie wspominając już, że w takiej sytuacji dziewczyna służyłaby mu za rodzaj katalizatora, narzędzia. Znów korzystałby z drugiej osoby jedynie dla osiągnięcia własnych celów. Już teraz zaczynał myśleć w ten sposób.

- Hej, wracamy? – spytała dziewczyna.

- Tak, jasne – odparł natychmiast z niezamierzoną, dużą dawką czułości.

Teraz wyraźnie widział już w spojrzeniu swojej niedawnej „uczennicy”, jak wiele zaczął znaczyć w jej życiu. A więc znów to robił. Igrał z ludzkimi uczuciami, wszystko kalkulował. Wystarczyłoby jedno pytanie, na pewno by się zgodziła.

- Ewa… Pomożesz mi? – spytał ostrożnie.

- W czym?

- Wrócić. Chciałbym znów stawić czoła swoim lękom. Tam. W krainie wieży.

- Naprawę tego chcesz?

Tak. Cholernie tego chciał. Nie mógłby dalej funkcjonować, gdyby choć raz nie spróbował tego powtórzyć.

- Tak. Nie osiągnę tego sam, nie bez ciebie.

- Dobrze – wymruczała, tuląc się do jego ramienia.

Objął ją ostrożnie, w myślach wymyślając sobie od najgorszych. Czuł przy tym, że jego gniew prawdopodobnie jest tylko pozą, maską którą zwodził samego siebie. Co właściwie obchodziła go ta istota, która tak łatwo zgodziła się ryzykować życiem dla zaspokojenia jego pragnień? Oczywiście, zależało mu na niej, nawet bardzo. I cóż z tego? Hiroshiego również darzył ciepłymi uczuciami. Może staruszek nie zastępował mu wprost zmarłego ojca, lecz na pewno nieświadomie grał rolę „dobrego dziadka”. A mimo to złożył jego ciało do grobu w plastikowej wannie, by po latach zmielić kości zmarłego i najzwyczajniej w świecie spuścić je w kanał. Teraz wracał z wtuloną w siebie dziewczyną, która za kilka dni miała urzędowo stać się dorosła. Był tak zatrważająco przebiegły w swojej „naiwności”, niemal instynktownie traktując wszystko przedmiotowo.

Środek i cel.

Oczywiście nigdy nie myślał w ten sposób przy podejmowaniu decyzji, a mimo to rozwiązywał większość swoich dylematów tak, jakby przyjmował takie właśnie założenie. Niczym jakaś karykaturalna postać, będącą jednocześnie, przynajmniej w sferze rozumowania, Humbertem i Lolitą. Westchnął ciężko. Znów myślał o sobie. Jak zawsze punktem wyjścia uczynił swój „wielki plan” i konkretną potrzebę, wszystko inne było tylko pochodną, czymś dopisanym do postawionego przez niego pytania. Spojrzał na promieniejącą szczęściem dziewczynę. Biedaczka, znalazła ten swój promyk nadziei. Nie chciał jej krzywdzić i był pewien, że zrobi wszystko, aby cała ta sprawa nie wywarła na niej żadnego istotnego wpływu. Wpuścił ją przecież do własnego, potajemnie egocentrycznego, świata. Była narzędziem. Znów się oszukiwał. Gdyby teraz ta jednooka, cudownie zarumieniona od mrozu istota, poprosiła go o zniszczenie całej tej „sennej” maszynerii, zrobiłby to bez wahania. Tymczasem obiecał sobie w duchu, iż podejmie jedynie kilka prób, a potem, niezależnie od wyniku, rzeczywiście zdemontuje całe urządzenie. Zniesie je w częściach do piwnicy i zacznie starać się żyć „normalnie”. Pomoże jej we wszystkim, zrobi co tylko będzie można, żeby była szczęśliwa. Znów oszustwo, maska. Poprzez jej szczęście zapewni radość sobie, już ma przecież wizję tego związku. Wystarczy, że dopasuje do niej tę dziewczynę, co zapewne nie będzie specjalnie trudne. Przyspieszył kroku, mówiąc:

- Pewnie zmarzłaś. Chodź, szybki marsz nas rozgrzeje.

Odpowiedziała mu przyjaznym pomrukiem. Była już jego. Narzędzie. Partnerka. Zawór bezpieczeństwa w eksperymencie. Czymkolwiek, a raczej kimkolwiek się okaże, musiał ją chronić. Dla swojego dobra. I jej szczęścia. Spróbuje tylko znów zamienić ze sobą kilka zdań, jeszcze jedna wizyta w „świecie wieży”. To wszystko. Ostatni „wielki zryw” przed akceptacją normalności. Sprawa warta ryzyka jakie podejmie stawiając na szali życie swoje i kroczącej u jego boku istoty, którą tak rozpaczliwe chciałby ochronić przed samym sobą.


III


Zaścielające blat stołu papiery sprawiały wrażenie bezładnie porozrzucanych, lecz każdy z nierównych stosików kartek został już odpowiednio posortowany. Aleksander z satysfakcją przyglądał się finalnemu efektowi ciężkiej pracy, którą włożył w stworzenie tego „papierowego chaosu”. Całymi dniami, przez niemal miesiąc, sortował i tłumaczył zapiski pozostałe po sędziwym Japończyku. Naukowiec prowadził swoje obserwacje naprawdę starannie, było tu wszystko poza czysto technicznymi informacjami. Tymi, póki co, tłumacz nie musiał zaprzątać sobie głowy. Miał już wszystko czego potrzebował. Z kompletnym wykazem komend niezbędnych do bezpiecznego „dwuśnienia” mógł nareszcie wprowadzić swój plan w życie. Dzięki pomocy Ewy niebawem znów zyska szansę zgłębienia tej tajemniczej, wygenerowanej przez najgłębsze pokłady jego podświadomości, krainy. Odgłos kroków sprawił, że instynktownie obejrzał się za siebie. W drzwiach do kuchni stała rozespana dziewczyna, która obdarzyła go ciepłym uśmiechem.

- Znów pracowałeś pół nocy?

Spojrzał na zegarek, dochodziła piąta trzydzieści.

- Tak. Właśnie skończyłem.

- Uhm... To dobrze...

Nastolatka ziewnęła, po czym chwiejnym krokiem weszła do łazienki. Wprawdzie ostatnio praktycznie w ogóle nie miał dla niej czasu, mimo to dziewczyna sporadycznie wpadała zrobić mu coś do jedzenia albo zostawała na noc. Na szczęście matka dziewczyny nie stwarzała żadnych problemów i podobno była nawet w pewnym stopniu zadowolona, w końcu miała przez to „jeden kłopot z głowy”. Teraz, kiedy miał już pełen zestaw danych praktycznie w każdej chwili mógł przetestować teorię w praktyce. Obiecał sobie, iż najpierw spędzi trochę czasu z Ewą, rekompensując jej okres swojej intensywnej pracy, zasłużyła na to. Do tej pory znosiła wszystko bez żadnych narzekań, pomimo że cała ta sytuacja wyraźnie ją przygnębiała. Szum spuszczonej wody przerwał jego rozmyślania. Wyłączył buczącą niespokojnie lampkę i podszedł do otwieranych właśnie drzwi łazienki.

- Wchodzisz? – spytała dziewczyna.

- Nie.

Ruszyli w stronę rozłożonej w salonie kanapy. Mężczyzna, śpiący do tej pory praktycznie gdzie popadnie, musiał na nowo przyzwyczaić się do łóżka. Zresztą od czasu „oficjalnego” rozpoczęcia tego związku musiał przypomnieć sobie jak zaakceptować wiele aspektów wspólnego życia. Nie narzekał, a właściwie było mu z tym nawet całkiem dobrze. Mimo to nadal nie potrafił w pełni się zaangażować, jego myśli zaprzątał teraz przede wszystkim nadciągający eksperyment. Zanurzył się w pościeli, ostrożnie układając się przy zasypiającej właśnie dziewczynie. Postanowił, że spróbuje tylko raz. Odpowiednio zmodyfikuje program dla Ewy, a gdy ta zaśnie wykorzysta wytworzoną przez nią wizję jako „portal” do swojego wnętrza, tak jak to nieświadomie zrobił ostatnim razem. Zamknął oczy, na analizowanie tego problemu będzie miał czas jutro, kiedy dziewczyna pójdzie do szkoły. Uśmiechnął się na myśl o tym. Z tego co mu opowiadała, przez swój związek z nim była tam co najmniej „poważana” i przeskoczyła kilka poprzeczek w tej ich śmiesznej hierarchii dorosłości. Dziś był już piątek, więc w sobotę najpewniej gdzieś ją zabierze. Wypoczną, zrelaksują się. A w niedzielę dokona przeskoku, to będzie najlepszy termin. A potem demontaż całej maszyny. Jak fantastycznie to brzmiało. Aleksander był pewny, iż tego dokona. Rozkręci ten złom.

Delikatnie pogładził włosy śpiącej nastolatki, zahaczając przy tym o jej opaskę. Ciekawe jak bardzo przeszkadzał jej ten defekt? Do tej pory nie porozmawiali ze sobą szczerze, właściwie prawie w ogóle ze sobą nie rozmawiali. Na wszystko przyjdzie czas po niedzielnym eksperymencie, a teraz – pora spać. Mężczyzna, zmuszając się do niemyślenia o niczym, spróbował zasnąć. Na szczęście zmęczenie, godzina i ciepło drugiego człowieka znacznie ułatwiły mu to zadanie.


***


Półpustynny, skalisty świat iluzji rozpościerał się aż po horyzont przed oczyma uradowanego Aleksandra. Jak dotąd wszystko przebiegało bez jakichkolwiek problemów. Dokładnie poinstruował dziewczynę jak ma się zachowywać, żeby uniknęła ponownego zdominowania przez wytwory swojego umysłu. To da mu czas niezbędny do załatwienia swoich spraw tutaj i bezpiecznego powrotu. Pewnym krokiem ruszył w stronę widniejącej w oddali budowli. Tym razem nie było to miasto, lecz jakieś ruiny. Na miejsce dotarł dosyć szybko. Dawno już zaprzestał prób obliczania czasu w miejscu, gdzie całkowicie tracił on na znaczeniu.

Budowla wyglądała naprawdę groteskowo. Dwie czarne, krzywe kolumny stanowiły swoistą bramę, chociaż terenu tego specyficznego „przybytku” nie otaczał żaden mur. Parę kroków dalej nad ziemią unosiła się szara, betonowa płyta, nieco powyżej niej druga i trzecia. Na ziemi siedział jego półnagi sobowtór z dziwnie nienaturalnie wygiętymi do tyłu łokciami. Miarowo zaciskał i rozkurczał place, nucąc coś przy tym niezrozumiale. Nagle zastygł w bezruchu, mówiąc pełnym smutku głosem:

- Teraz czujesz się panem sytuacji, co?

- Oczywiście. Gdzie Hiroshi?

- To jasne.

- Mam wejść po schodach?

- Nie powinieneś.

- Pasjonujące…. – Aleksander uśmiechnął się rozbawiony. – Rozmawiam z samym sobą. W chwili zadawania pytania znam już na nie odpowiedź.

- Nie igraj z tym – odparł sobowtór, stając się jeszcze bardziej karykaturalny i wynaturzony. – Zniszczysz się.

Machnął w stronę schodów kościstą dłonią z długimi, zaropiałymi palcami, mówiąc „Idź”. Mężczyzna posłusznie spełnił swoją prośbę i wszedł na pierwszy stopień. Zaczął wbiegać do góry bardziej „mając świadomość”, niż widząc pojawianie się coraz to nowych, betonowych brył o coraz bardziej wyrafinowanym kształcie. Ostatnie stopnie sprawiały wrażenie, jakby wyciosano je z szarego, chropowatego lodu. Zwieńczeniem tej groteskowej ścieżki był dość rozległy, brukowany plac. Na jego skraju stał sędziwy Japończyk, najwyraźniej oczekujący swojego gościa. Ten szybko pokonał dzielący ich odcinek i, stając twarzą w twarz z dawnym mentorem, zawyrokował:

- Wyglądasz dość dziwacznie.

- Zbyt wiele zmarszczek, słabo widoczne rysy, czego oczekiwałeś? W końcu minęło już kilka lat, zapominasz jak właściwie wyglądałem.

- Chcę, żebyś mi odpowiedział na kilka pytań.

- Wiesz.

- Tak, wiem. Rozmawiam z samym sobą. I muszę być wobec siebie absolutnie szczery. Ten stan jest jak głęboka hipnoza, muszę odpowiadać na zadawane mi pytania. A zadaję je sam.

- A mimo to nie masz odwagi zrobić tego bezpośrednio, ubrałeś maskę Miyamoto. Wszystkie odpowiedzi muszą przejść przez iluzje.

- Powiedzmy.

Młodszy z mężczyzn stanął na krawędzi placu i spojrzał ku rozległej krainie pod nimi. Krajobraz wyglądał jak wielka, bladoszara, sunąca powoli rzeka. Wszechogarniające uczucie marazmu niemal odciągnęło go od kontynuowania rozmowy. Czuł jak wszystko to zaczyna go coraz mniej obchodzić. Podekscytowanie znikło gdzieś bezpowrotnie, zastąpione przez znużenie. Właściwie mógłby skoczyć teraz i w locie doprowadzić do błyskawicznego, swojego i Ewy, przebudzenia.

- Dokładnie – stwierdził Japończyk.

- Zupełnie ją zignorowałem - przyznał Aleksander. – Prawie nie czuję już jej obecności.

- Chyba zaczynasz zdawać sobie z czegoś sprawę. Nie nadajesz się do tego, do świadomego wykorzystywania ludzi. Zmusiłeś się do tego eksperymentu. Nie jestem gotowy na szczęście, co? Głupiec.

Mężczyzna poczuł, jak z wolna ogarnia go lęk. Teraz pojął, dlaczego nie trafił do „swojego” miasta z wieżą. Cały ten świat był wizualizacją jego poczucia winy. Dryfujący w powietrzu plac zniknął, zastąpiony przez twardy grunt. Znów był na skalistej ziemi, w dodatku niedaleko klęczącej w małym leju dziewczyny, która ochrypłym, obcym głosem oznajmiła:

- Stanę się śmiercią i zniszczeniem światów. W tym wypadku twojego.

Mężczyzna miał już stwierdzić „kiepski żart”, gdy wszechogarniające, jaskrawe światło całkowicie go oślepiło. Cały drżąc, omal nie wypadł z fotela, z trudem pojmując, że właśnie wrócił do rzeczywistego świata. Spojrzał na siedzącą obok, wciąż nieprzytomną dziewczynę. Czerwony ekran wyświetlał kilka ostrzeżeń, a niespokojne buczenie świadczyło, że maszyna pracuje na najwyższych obrotach. Czując narastające mdłości, z trudem podszedł do swojej towarzyszki, pytając:

- Jesteś już?

Nie uzyskując żadnej odpowiedzi, niespokojnie trącił jej ramię. Bez rezultatu. Przerażony przystawił do jej wpółotwartych ust dłoń. Oddychała. Pośpiesznie sprawdził wyświetlone przez komputer komunikaty. Bez wątpienia, mimo naprawdę gwałtownego przebiegu, proces przebudzenia udało się zakończyć sukcesem. Przeniósł wzrok na nieprzytomną dziewczynę, utwierdzając się w przekonaniu, iż mimo wszystko coś było nie w porządku...

Mężczyzna krążył niespokojnie wokół nieruchomej nastolatki, już od kilkunastu minut bezskutecznie próbując ją ocucić. Zaczynała ogarniać go panika. W akcie rozpaczy i determinacji chciał nawet szukać pomocy u matki dziewczyny, lecz przypomniał sobie, iż ta dzisiejszego popołudnia pracowała. W każdej chwili mógł oczywiście wezwać pogotowie, lecz paraliżowała go myśl o wyjawieniu lekarzom przyczyn tego „wypadku”. Mimo to musiał zrobić „cokolwiek”. Uczucie bezsilności niemal całkowicie odebrało mu siły do podjęcia działań. Właściwie mógłby przenieść dziewczynę do jej mieszkania, w końcu miała przy sobie klucze. Matka dość szybko zorientowałaby się, że coś dolega jej córce, wezwałaby lekarzy. Z drugiej strony, ktoś na klatce na pewno usłyszałby cały ten „zabieg”, nie brakowało tu „życzliwych”. Aleksander zacisnął wściekle pięści. Znów to samo. Zaczynał myśleć tylko o tym, aby nie zostać wykrytym. Troszczyć się tylko o siebie i tę przeklęta maszynę. Gniewnie podniósł słuchawkę stacjonarnego aparatu i wklepał trzy cyfry, słysząc po chwili sygnał czekania.

- Pogotowie, słucham – wyrecytowała jednym tchem kobieta po drugiej stronie linii.

- Chciałbym zgłosić... wypadek.

Mężczyzna niezdarnie wytłumaczył, że chodzi o „poważne, nagłe zasłabnięcie” i podał swój adres. Zakończył połączenie i ostrożnie przeniósł dziewczynę na kanapę, po czym zamknął drzwi do wyciszonego pokoju. Z trudem panując nad nerwowym drżeniem rąk, zasłonił żaluzje w oknach, odcinając, ostatnim tego dnia, słonecznym promieniom przystęp do wnętrza pomieszczenia. Zapalił światło i przez kilka sekund wpatrywał się pozbawionym wyrazu wzrokiem w rozżarzoną żarówkę. Spojrzał na otoczoną tańczącymi, żółto-fioletowymi plamkami Ewę. Trwał w tej pozycji dopóki z otępia nie wyrwał go dźwięk dzwonka. Chwiejnym krokiem ruszył ku drzwiom, czując przy tym jak jego strach właśnie przekształca się w rozpacz. Pamiętał, że podobne uczucia towarzyszyły mu w pierwszych dniach po śmierci sędziwego Japończyka. Nie mógł pozwolić, by to okrutne déjà vu pozbawiło go teraz możliwości działania. Przekręcił zamek, niespodziewanie tracąc ostrość widzenia. Otworzył drzwi i runął bezwładnie wprost na stojącego przed nim lekarza.


***


Szpitalna izba przyjęć wyglądała niemal tak samo jak zapamiętał ją Aleksander, gdy wiele lat temu był tu jako dziecko. Poza ogólnym odświeżeniem pomieszczenia i obecnością kilku nowoczesnych sprzętów nikt nie pokusił się o gruntowną przemianę tego miejsca. Lekarz oznajmił mu właśnie, iż w jego organizmie nie znaleziono żadnych toksycznych substancji. Ostatecznie zawyrokował:

- Ogólne, silne osłabienie. Miał pan ostatnio jakieś problemy z bezsennością?

- Powiedzmy…

- Pana znajoma jest w znacznie gorszym stanie. Zna pan jej dane personalne?

- Tak. To... Ewa... Mieszka naprzeciwko mnie – wyjąkał niezgrabnie mężczyzna, uświadamiając sobie, że właściwie nie zna nazwiska dziewczyny. – Jej matka powinna niedługo wrócić z pracy...

- No dobrze... Poszukamy informacji w naszej bazie danych. A pan mieszka pod numerem sześćdziesiąt siedem?

- Zgadza się. Może mi pań coś powiedzieć o jej stanie?

- Kiedy przyjedzie jej matka i wyrazi zgodę, będę mógł pana poinformować. Zresztą na razie naprawdę niczego nie wiem, po prostu zapadła w jakąś śpiączkę.

- Ach tak...

Aleksander przygryzł wargę, chyba już wiedział do czego doszło. Otrzymawszy receptę na jakieś bogate we wszelkie możliwe witaminy i minerały kapsułki, opuścił szpital i szybkim marszem ruszył w stronę swojego mieszkania. Dobrze, że nie osłabł wcześniej. Najwidoczniej adrenalina wytworzona podczas jego nerwowego krzątania się przy nieprzytomnej Ewie po jego „powrocie”, zniwelowała na jakiś czas efekt zmęczenia. Ich mózgi musiały zostać nafaszerowane naprawdę sporą dawką impulsów. Czuł, jak zaczyna dygotać na całym ciele. Nagle zwymiotował wprost na chodnik. Nawet nie poczuł podchodzącej do gardła żółci. Powróciły też silne zawroty głowy. Mimo to uparcie kontynuował swój marsz, nie mógł pozwolić sobie teraz na odpoczynek. Prawdopodobnie prawdziwe obrażenia, przynajmniej w jego wypadku, dopiero zaczęły się ujawniać. Co dopiero mogło się stać w przypadku dziewczyny, która posłużyła mu przecież jako „brama”. Właściwie wszystko opierało się o to, że swoją wolą bazował na jej umyśle, asekurował się nim w każdej sekundzie trwania eksperymentu.

- Cholera... - wychrypiał.

Był w opłakanym stanie, zaczynał już tracić ostrość widzenia. Świat zawirował, a przed oczyma ujrzał nagle chodnik. A więc upadł. Ból w łokciu, którym nieświadomie się asekurował, powoli przywracał mu trzeźwość myślenia. Znów ogarniała go znajoma fala ciemności, chciał coś powiedzieć, lecz nie był w stanie nawet mrugnąć. Świat poszarzał, kontury zniknęły, a wszystko nagle ucichło. Nim opuściła go świadomość, poczuł się jak dziecko, które przegrało z jakiegoś idiotycznego powodu i w ślepej złości zdaje sobie sprawę z tego nieodwołalnego faktu.


***


Rozległe, wyłożone ciemnobrązowymi płytkami pomieszczenie tonęło w półmroku. Jedyne źródło światła w tej pozbawionej okien, nisko sklepionej hali stanowiło kilkanaście rozmieszczonych w znacznej od siebie odległości lamp neonowych, zwisających z sufitu na groteskowych łańcuchach. Aleksander przemierzał wolnym krokiem to miejsce, myśląc o wydarzeniach ostatnich tygodni. Całkowita bezsilność i poczucie absurdalnej prozaiczności swojej sytuacji doprowadziły go na skraj załamania nerwowego, wpychając w objęcia rozpaczy. Stamtąd szybko znalazł drogę do świata swoich sennych mar. Tylko tu mógł, nie tyle zaznać spokoju, co zetknąć się ze znanymi już sobie koszmarami. Wciąż trafiał do tego samego miejsca, gdzie w każdej sekundzie towarzyszyło mu niemal namacalne przerażenie. W porównaniu z tym uczucie ze „świata wieży” zdawało się tylko zabawnym wspomnieniem dawno przezwyciężonego strachu. Tutaj groza, niczym gotowy do skoku pies, człapała za nim po tej dziwacznej hali. Czasem bał się tak bardzo, iż nie był w stanie iść. Zmuszał się do tego tylko dlatego, iż obawiał się aby „coś” nie zrównało z nim kroku. Męczyły go pytania, na które nie chciał udzielić sobie odpowiedzi. Właściwie potrzebował tylko pokuty. A więc udręczał się wędrówkami po swoim prywatnym piekle w towarzystwie niszczącej go grozy.

Gdy tylko powracał do świata rzeczywistego docierało do niego, że przed niespełna sześcioma tygodniami uczestniczył, a raczej przyglądał się z daleka, pochówkowi swojej młodej, jednookiej... Kogo? Partnerki? Wspólniczki? Kochanki? Zabił ją jakiś złośliwy krwiak w kilka godzin po przywiezieniu do szpitala. Przyczyna naturalna, ponoć miała predyspozycje do tego typu schorzenia. Jakimś cudem nikt nie zainteresował się nim, trafił więc do punktu wyjścia. Jeśli nie zabił, to wydatnie przyczynił się do śmierci bliskiej mu osoby. I to wszystko. Tym razem nie dzięki przebiegłości, lecz zwykłemu szczęściu uniknął odpowiedzialności. Matka dziewczyny zniknęła, chyba wyjechała gdzieś do swojej rodziny. Kto wie. Wszystko to było mu tak naprawdę obojętne. Odkrył nawet, że właściwie brakuje mu po prostu czyjegoś ciepłego ciała, skurczonego gdzieś obok w ciasnym posłaniu. Ciała, które miało sympatyczną twarz jednookiej nastolatki.

W realnym świecie nie był w stanie poradzić sobie z własną obojętnością, tutaj natomiast wszystko tłumił strach. Nie musiał się go wstydzić, nie był w stanie go zwalczyć. Przy każdej kolejnej próbie obiecywał sobie, że kiedyś przystanie pod jedną z neonowych lamp i obróci się, stając twarzą w twarz z wszystkim tym, co wygeneruje w takim momencie jego umysł. Rozpaczliwie potrzebował spojrzeć w to nieistniejące lustro i przerazić się na śmierć, stopić się w jedności z tymi ohydnymi, ciemnobrązowymi płytkami. Czasem, w przypływie zdrowego rozsądku i odwagi zdawał sobie sprawę, iż nigdy nie zdoła się obrócić. Przeczuwał, że gdyby jakimś cudem tego dokonał, w jakiś sposób zaprzeczając przy tym swojej naturze, to być może po prostu ujrzałby pomieszczenie za sobą skąpane w mdłym świetle wytworzonych w jego umyśle neonów, nic więcej. Zwykłą przeciętność. I to właśnie prawdopodobnie by go zabiło. Toteż po prostu śnił, z dnia na dzień coraz dłużej, wędrując po nieskończonej hali otoczonej przez mrok, spełniając tym nareszcie pierwotne zamierzenie, przyczynę powstania maszyny „najpiękniejszego, wieloletniego samobójstwa”. Spełnionego, szalonego marzenia Hiroshiego Miyamoto.


Epilog


Jednostajny szum pracującej maszyny wypełniał małe pomieszczenie. Poprzez przysłonięte żaluzje do środka wpadały wieczorne, cienkie strugi słonecznego światła, w blasku których migotał unoszący się w powietrzu dym. Swąd spalenizny wypełnił już cały pokój i właśnie zaczął wyciekać spod progu, aby pełznąć powoli po mieszkaniu. Poprzez otwarte w kuchni okno uleciał na zewnątrz i znikł rozwiany przez wiatr...





Ogłoszenie!


Drodzy czytelnicy, drodzy pisarze!


Czekamy na Wasze prace! Jeśli popełniliście grę książkową, która spełnia poniższe warunki, możecie wysłać ją do nas. Chętnie umieścimy ją w naszym piśmie!


Wymogi techniczne:

- Akcja gry powinna (chociaż nie musi) toczyć się w porze roku, w której będzie wychodził dany numer.

- Objętość od 5 do maksymalnie 25 stron znormalizowanego tekstu w Wordzie.

- Można stworzyć grę dwuczęściową pod warunkiem, że obie części będą stanowiły odrębną całość.

- Gra może posiadać ilustracje (jeśli komuś nie szkoda na nie miejsca, albo potrafi je dobrze wkomponować). Ilustracje te muszą być albo dziełami autora, albo kogoś, kto mu ich użyczy/wykona (w tym wypadku należy podać adres autora, jeśli gra zostanie zaakceptowana skontaktujemy się z nim prosząc o potwierdzenie użyczenia/wykonania danych grafik dla autora), albo opublikowane na zasadach creative commons, public domain itp.

- Nadesłane pozycje nie mogą być wcześniej nigdzie publikowane ani stanowić fragmentów już opublikowanych utworów.


Jeśli chcecie spróbować swoich sił jako twórcy gier książkowych, nie zwlekajcie - piszcie gry i ślijcie je na naszego redakcyjnego maila: [email protected] .



SPIS TREŚCI
























**************

Stopka:


ZESPÓŁ REDAKCYJNY:

Mikołaj Kołyszko - red. nacz.

Beniamin Muszyński - z-ca red. nacz.


Komiks:

Pomysł - Beniamin Muszyński

Wykonanie – Dominik Fortecki


Autorzy tekstów:

Piotr Bąkowski

Justyna Anna Maksoń

Beniamin KrowaQ Muszyński

Michał Pinkel Ślużyński


Opowiadanie:

Przebudzenie - Beniamin Muszyński

Korekta – Justyna Anna Maksoń

Okładka – Arkadiusz Arius Ostrycharz


Korekta:

Piotr Bąkowski

Jakub Eichler

Justyna Anna Maksoń


Autor okładki numeru, oprawa graficzna, skład

Arkadiusz Arius Ostrycharz

http://aostrycharz.pl


Konwersja na formatu MOBI i EPUB

Mikołaj Kołyszko


Autorka logo wydawnictwa i e-zinu

Agnieszka Kufel

http://agnesis.pl


Twórca strony internetowej, wsparcie informatyczne

Maciej Korben Kogut

http://webkogut.com


druk (dot. materiałów rozdawanych jako promocyjne)

Portal www.MagiaiMiecz.eu



Specjalne podziękowania dla Michała Studniarka za cenne rady i pomoc!


e
-mail:

[email protected]



SPIS TREŚCI


1 Last Call trwa raptem niecałe 8 minut.

2 Niestety ze względu na to, że Last Call promował niemiecki kanał telewizji 13th Street, był on prezentowany tylko w niemieckich kinach. Zaskakujące, prawda? Na pocieszenie powiem Wam, że jeżeli znacie język ojczysty naszych zachodnich sąsiadów, to cały film dostępny jest pod adresem: http://www.youtube.com/watch?v=uNGPY3vs79w&

3 Pojawił się w niej motyw osamotnionego, być może ostatniego na ziemi człowieka, który walczył z pandemią wampiryzmu, mimo wszystko kurczowo trzymając się życia.

4 Autora poczytnej serii gier książkowych Samotny Wilk.

5 Z ang. steam – para.

6Uwaga, w tym przypisie kryje się spoiler!

O tak, pamiętam, jak zasugerowałem Beniaminowi, by napisał grę książkową, która wprowadzi element romantyczny do fabuły. Beniamin obiecał wziąć sobie radę do serca. Gdy kolportowaliśmy któryś numer Masz Wybór w Krakowie, a „Pokuta” była już zapowiedzianą książką, pochwalił się, że udało mi wprowadzić coś na kształt miłosnej intrygi w swoim dziele. Ja uradowany poprosiłem o zdradzenie jej charakteru. Po tym co usłyszałem (streszczenia fragmentów dotyczących burdeli, wykorzystania seksualnego upośledzonej umysłowo, mordowania uczestników libertyńskich orgii), zacząłem nerwowo szukać papierosów (palę tylko w wyjątkowych sytuacjach, kiedy naprawdę coś mnie wyjątkowo wzburzy). Jako że ich nie znalazłem, moja pięść powędrowała w stronę...

Nie wdając się w dalsze szczegóły, po tym incydencie ustaliliśmy, że książka zostanie opublikowana tylko jako lektura dozwolona dla pełnoletnich czytelników. Niemniej, muszę przyznać, że pomimo mojej wcześniejszej dezaprobaty, po przeczytaniu „Pokuty” dzieło wyjątkowo przypadło mi do gustu. Beniamin, ten chory człowiek, dzięki swojemu talentowi potrafi naprawdę szokujące pomysły ukształtować w niezwykle interesujący i sugestywny obraz. – red. nacz.