Niniejszy wywiad pierwotnie ukazał się w lipcu 2011 roku w czwartym numerze magazynu Masz Wybór.
Pracujesz obecnie w firmie „Schulz Brand Friendly” jako copywriter. Rozumiem, że masz doświadczenie w pisaniu scenariuszy reklam. Czy to praca zainspirowała Cię do konkursowego pomysłu?
Pisanie reklam niewiele mi pomogło. Format scenariuszowy jest czymś zupełnie innym i okazał się trudniejszy niż się spodziewałem. Potraktowałem to jako wyzwanie. Skorzystałem z zakurzonego podręcznika, który dostałem dawno temu pod choinkę. Wskazówki w nim zawarte okazały się pomocne i jednocześnie frustrujące. Ciągle nie byłem zadowolony z efektu. Ciągle poprawiałem. To była jedna z najważniejszych wskazówek – trzeba wciąż poprawiać, kroić, wycinać słowa. Na pewno przydał mi się warsztat copywritera. Ten konkurs opierał się na pomyśle. Na czymś, co zachęci ludzi, aby oglądali serial. I aktywnie uczestniczyli w jego powstawaniu.
W gruncie rzeczy konkurs był dla mnie wesołym ćwiczeniem. I nagle się okazało, że zostałem wybrany spośród tylu innych autorów. To bardzo przyjemne uczucie.
Czy za pomocą nadesłanego na konkurs scenariusza chciałbyś wyśmiać lub sparodiować środowisko, w którym pracujesz, tak jak zostało to zrobione w filmie „Ketchup Schroedera”?
Nie znam filmu „Ketchup Schroedera”. Wyśmiewanie środowiska, które mnie karmi, byłoby lekko głupawe.
Czy w ogóle miejsce pracy, ludzie, z którymi się spotykasz, pomysły, które są Tobie podsuwane, stanowią dla Ciebie inspirację?
Oczywiście. Wbrew obiegowej opinii, że ludzie z agencji reklamowych są źli, to w miejscu, w którym pracuję, spotkałem kilka naprawdę wspaniałych osób. Czerpię garściami z ich mózgów i kolorowej aury. Poza tym mnie motywują, a mnie trzeba dużo motywować.
Skąd taki pomysł? Drużyna Audio-Video, podstarzali filmowcy wyrzuceni poza nawias społeczeństwa?
Wszystko zaczęło się od jednej sceny, która zamieszkała w mojej głowie i z którą musiałem coś zrobić. Grupa bardzo podnieconych filmowców pasjonatów jedzie rozwalającym się busem na akcję – plan filmowy. Towarzyszy temu melodia z serialu Drużyna A. To piękny motyw przewodni. Motywujący do działania. Przyprawiający o ciarki na plecach. Takie miałem natchnienie. To mnie bawiło. Wystarczyło wymyślić resztę.
Filmowcy retro z marginesu to trochę Drużyna A. Tylko z Polski. Główny bohater – Pułkownik był dawno temu studentem reżyserii. Przegrał życie z winy komunistycznego cenzora, który źle zinterpretował jego etiudę o starym niedźwiedziu. Jego talent się zmarnował. Eisenstein to recydywista, który w ramach resocjalizacji uczestniczył w więziennych kursach montażu. Introwertyczny operator ma problemy z kontaktami międzyludzkimi. Życie zaczęło go ignorować. Przedstawicielem młodego pokolenia jest w serialu piękny, dwudziestoletni bezrobotny.
Podobał mi się pomysł na grupę oldboyów, którzy dostają szansę powrotu dzięki nowoczesnemu medium. Internet to taki „Dziki Zachód”, gdzie można wszystko. Także odnieść sukces w stosunkowo prosty sposób. Trzeba tylko mieć pomysł.
Z informacji, do których dotarła nasza redakcja, wiemy, że studiowałeś filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Myślisz, że wiedza wyniesiona z uczelni pomogła Ci napisać jeden z najwyżej ocenionych scenariuszy nadesłanych na konkurs?
Myślę, że nie. Ale na pewno spotkałem tam kilka osób, z którymi ciągle mogę porozmawiać o filmie. Filmoznawstwo jest kierunkiem teoretycznym, nie praktycznym. Duża szkoda. Ja wolę przyswajać teorię przez praktykę. Dopiero gdy zacząłem pracować w agencji i jeździć na plany filmowe, uzyskałem pełny obraz utworu filmowego.
Moja praca magisterska dotyczyła filmów, które są tak kiepskie, że ich oglądanie może sprawiać przyjemność specyficznemu odbiorcy. Na przykład mnie. Dzięki temu mogłem obejrzeć naprawdę dużo filmów klasy „b” i „z”, które były niesamowitymi owocami wybujałej wyobraźni. Chciałbym, aby takie były reklamy tworzone w ramach serialu. Dziwne, tanie i iskrzące zamierzonym „niezamierzonym humorem”.
Czy pisałeś wcześniej scenariusze do filmów bądź seriali? Jeśli tak, czy odniosły jakiś sukces?
Nigdy jeszcze nic nie napisałem. Głównie planowałem, że napiszę. Na szczęście się udało.
10 000 zł to całkiem ładna suma. Jeśli wygrasz, masz jakieś plany, co z nią zrobisz?
Najprzyjemniej jest móc nie martwić się o pieniądze. Będę się starał, aby ta przyjemność trwała jak najdłużej. To da mi wolną rękę, abym mógł na przykład jeszcze coś napisać.
Wspomniałeś, że oprócz pracy, zajmujesz się także małym dzieckiem. Jak ma na imię? W jakim jest wieku? Kiedy znajdujesz czas na branie udziału w takich konkursach jak „serial w sieci”?
Bycie tatą organizuje i mobilizuje. Franek właśnie skończył cztery miesiące. Jak wszystkie dzieci w jego wieku jest bardzo kochanym i czasochłonnym ludzikiem. Na szczęście jego mama, moja ukochana jest bardzo wyrozumiała i dostałem wolne od aktywnego ojcostwa na tydzień.
Od dłuższego czasu myślę o napisaniu dla niego kilku własnych bajek. Mam nadzieję, że terazw końcu się za to zbiorę.
Masz może jakieś rady dla początkujących scenarzystów i pisarzy?
Nie czuję się autorytetem. To był mój pierwszy scenariusz. Uważam, że warsztat jest bardzo ważny, bo format scenariusza jest trudny. Wszystko trzeba opowiedzieć dialogami. To duże ograniczenie. Ale w tym jest zabawa. Trzeba czytać, oglądać i próbować. To mój plan na doskonalenie własnego warsztatu. Pisząc scenariusz, przeczytajcie go wiele razy i wyrzucajcie rzeczy, które są niepotrzebne.
Przez długi czas gadałem o tym, co chciałbym napisać. Aż w końcu przestałem gadać i napisałem. To jedyny słuszny kierunek.
Z Jakubem Smorawskim rozmawiał Mikołaj Kołyszko