Niniejszy artykuł pierwotnie ukazał się w lutym 2012 roku w szóstym numerze magazynu Masz Wybór.
W świadomości historycznej każdego współczesnego człowieka lata 1939-1945 zapisały się jako okres bezwzględnego okrucieństwa i niewiarygodnej radykalizacji ludzkich zachowań i poglądów. Za taki stan rzeczy, w dużej mierze odpowiedzialne były powstałe u progu XX wieku państwa totalitarne, których polityka wewnętrzna skupiała się przede wszystkim na próbach zaspokajania socjalnych potrzeb społeczeństwa i centralizowaniu władzy w rękach charyzmatycznych wodzów.
Czym zajmowało się i czym w istocie było Lebensborn eingetragener Verein (pol. Stowarzyszenie Zarejestrowane „Źródło życia”)? Trudno jednoznacznie określić w kilku zdaniach, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że nawet dziś, w sześćdziesiąt siedem lat po zakończeniu II wojny światowej, wiemy o tej instytucji bardzo niewiele. Pomimo tego, warto choćby pobieżnie naświetlić genezę jej powstania oraz zakres powierzonych jej zadań.
Można powiedzieć, że wszystko zaczęło się w drugiej połowie lat dwudziestych ubiegłego wieku, kiedy to Adolf Hitler opublikował swoją słynną książkę pt. „Mein Kampf” (pol. „Moja Walka”). Książka ta podzielona została na dwie części. Pierwsza z nich prezentowała życiorys Hitlera, druga natomiast zawierała główne hasła ideologii narodowo-socjalistycznej, wśród których znalazła się również teoria o tzw. rasie panów. Była to jedna z bardziej zasadniczych części składowych nazizmu. Teoria ta została oparta w zdecydowanej większości na pracach francuskiego pisarza Arthura de Gobineau, który twierdził, że mieszanie się ras nieuchronnie prowadzi do upadku cywilizacji. Na tej podstawie nazistowscy ideolodzy stwierdzili, że świat dzieli się na Übermenschen (nadludzi) i Untermenschen (podludzi). Co zrozumiałe, Hitler i jego poplecznicy za pomocą wszechpotężnej machiny propagandowej starali się przekonać całość narodu niemieckiego, że oto należą oni do grupy nadludzi, a tym samym zaliczają się również do rasy panów tzw. Aryjczyków. To właśnie pogląd o wyższości rasy aryjskiej nad innymi rasami stał się impulsem do utworzenia Lebensborn, instytucji, która miała za zadanie w ściśle określony, niemalże laboratoryjny sposób „wygenerować” całe pokolenie udoskonalonych nadludzi o niemieckim rodowodzie.
Oprócz przyczyn stricte ideologicznych, powstanie Lebensborn, według nazistów miało także swoje uzasadnienie praktyczne. Otóż NSDAP już w swoim programie wyborczym z roku 1933 podkreślało, że w Niemczech rodzi się stanowczo za mało dzieci. Za taki stan rzeczy obwiniano przede wszystkim kobiety, które według szacunków partii, miały dokonywać od sześciuset do ośmiuset tysięcy aborcji rocznie [1]. Z takim marnotrawstwem „czystego rasowo” materiału genetycznego naziści nie mogli się pogodzić. W związku z powyższym, po zwycięstwie w wyborach szybko zaostrzono zakaz aborcji, a w lipcu 1933 roku wprowadzono „Ustawę o zapobieganiu prokreacji osób dziedzicznie chorych”, wedle zapisów której mniej wartościowe jednostki mogły być sterylizowane, nawet wbrew własnej woli [2]. Miało to służyć przede wszystkim umacnianiu najsilniejszych cech rasowych narodu niemieckiego i eliminowaniu tych, które zostały uznane za słabe lub nieprzydatne. Jak zatem dokładnie Lebensborn miało doprowadzić do wytworzenia nowego pokolenia wzorowych Aryjczyków? W sposób najprostszy z możliwych, mianowicie łącząc w pary idealnych pod względem rasowym Niemców i Niemki. Choć po prawdzie, nie była to jedyna funkcja tego stowarzyszenia.
0Statut Lebensborn został oficjalnie przyjęty 12 grudnia 1935 roku. Według jego zapisów, stowarzyszenie to miało wykonywać zadania wyłącznie o charakterze „społeczno-dobroczynnym”. Zadania te miały być realizowane poprzez [3]:
1. popieranie rasowych i wartościowych pod względem dziedziczno-biologicznym, wielodzietnych rodzin
2. roztoczenie opieki nad rasowo i dziedziczno-biologicznie wartościowymi brzemiennymi matkami, które po dokładnym zbadaniu przez stowarzyszenie ich rodzin oraz rodziny reproduktora dadzą gwarancję, że spłodzą równie wartościowe potomstwo
3. otoczenie opieką tych dzieci
4. otoczenie opieką matek dzieci
Na pierwszy rzut oka, powyższe zapisy wyglądają na stosunkowo niewinne, a co ważniejsze, wydaje się, że odnoszą się do całości narodu niemieckiego. Według kolejnego z punktów statutu Lebensborn, członkiem tego stowarzyszenia mógł zostać każdy Niemiec aryjskiego pochodzenia, z takim jednakże zastrzeżeniem, że o jego przyjęciu decydował kierownik odpowiedniej terytorialnie agendy, na podstawie przedstawionego wcześniej wniosku. W przypadku cywili składki roczne miały wynosić od 12 do 30 marek [4]. Niestety, w rzeczywistości „przywilej” przynależności do Lebensborn dotyczył tylko starannie wyselekcjonowanych mężczyzn [5] pełniących służbę wojskową w szeregach SS [6] (przynajmniej w pierwszym, przedwojennym okresie jego działalności). W zasadzie nie może być w tym nic dziwnego, w końcu stowarzyszenie to pod względem organizacyjnym należało właśnie do struktur SS [7], a jego prezesem na początku roku 1936 został Reichsführer Heinrich Himmler. To właśnie dzięki jego staraniom Lebensborn zyskało tak wielkie znaczenie w walce o „poprawę rasy aryjskiej”.
Pomimo tego, że Himmler pełnił funkcję prezesa stowarzyszenia Lebensborn, tak naprawdę rzeczywistą władzę sprawował w nim czteroosobowy zarząd, który w okresie przedwojennym zmieniał się wielokrotnie. Dopiero 11 kwietnia 1940 roku, kiedy to na jego czele stanął Max Sollmann, zmiany kadrowe zdarzały się już zdecydowanie rzadziej. Ostatecznie w czasie wojny oprócz Sollmanna w skład zarządu weszli jeszcze Gregor Ebner jako kierownik medyczny stowarzyszenia, Günther Tesch jako kierownik departamentu prawnego i Inge Viermetz zajmująca się bezpośrednio matkami i dziećmi z ośrodków Lebensborn (przyjęciami do ośrodków, pośrednictwem pracy). Początkowo główna siedziba stowarzyszenia mieściła się w Berlinie SW 68, przy Hedemannstrasse 23/24, później jednak została przeniesiona do Monachium.
Wracając jednak jeszcze na chwilę do kwestii składek, warto zaznaczyć, że w przypadku esesmanów kwestia opłat członkowskich, uiszczanych na rzecz stowarzyszenia, kształtowała się nieco inaczej niż w przypadku cywili. Ich wysokość w głównej mierze była uzależniona od trzech czynników: wieku, ilości posiadanych dzieci i stopnia wojskowego (wysokości uposażenia). W ten sposób najwięcej płacili starsi, nieżonaci mężczyźni w randze oficera lub wyższej, najmniej zaś żołnierze młodzi (np. czterdziestojednoletni, nieżonaty i bezdzietny obergruppenführer (odpowiednik polskiego generała broni – przyp. red.) oddawał na rzecz Lebensborn, aż 7,75 procent swojego wynagrodzenia brutto [8]. Poza tym warto wspomnieć o tym, że każdy esesman miał obowiązek do dwudziestego szóstego roku życia zawrzeć związek małżeński. W przypadku gdy w dwa lata po ślubie (lub później), para nowożeńców nie doczeka się dziecka następowała zwyżka składki, przy czym Himmler wymagał od swoich podwładnych posiadania przynajmniej czwórki.
Opłaty nie ominęły również kobiet zgłaszających się do ośrodków Lebensborn. W końcu to one miały być w centrum zainteresowań tej instytucji, a mówiąc dokładniej, ich zdolność do rodzenia dzieci. Aby potencjalna matka uzyskała akces do jednego z ośrodków stowarzyszenia, musiała przejść najpierw szereg badań stwierdzających jej dobre pochodzenie rasowe (niemal identycznych z tymi, które dotyczyły esesmanów) oraz brak dziedziczno-biologicznych chorób. Koszty pobytu w placówce pokrywano ze świadczeń ubezpieczeniowych lub stawek dziennych, naliczanych w zależności od aktualnej sytuacji majątkowej. Oprócz tego, przyznawano im również przynajmniej 50% zniżki z tytułu kosztów podróży z miejsca zamieszkania do ośrodka i z powrotem.
W tym miejscu należałoby wreszcie, nieco szerzej wyjaśnić, bardzo istotną w działalności Lebensborn, rolę kobiety oraz opisać jak dokładnie wyglądał proces „poprawy rasy aryjskiej” w zamyśle twórców tej szalonej idei.Niemieckie kobiety pod koniec lat trzydziestych można było podzielić na dwie główne grupy: zamężne i niezamężne. Zasadnicza różnica pomiędzy nimi polegała na tym, że pierwszą z nich gloryfikowano na wszelkie możliwe sposoby, jako tą, która wypełniała swoją powinność wobec narodu (szczególnie poprzez rodzenie dzieci), drugą natomiast spychano na margines i piętnowano, uznając za nieprzystosowane do życia społecznego. Zdarzały się również samotne matki, które plasowały się gdzieś pośrodku tej skali. To właśnie one, obok żon esesmanów stanowiły główną grupę zasilającą Lebensborn. Dorothee Schmitz-Köster na podstawie przeprowadzonych przez siebie badań i analiz dokumentów źródłowych dotyczących ośrodka Hohehorst wyliczyła, że między kwietniem 1938, a styczniem 1941 roku przyszło w nim na świat 214 dzieci, z czego 68 (31,3%) urodziło się ze związków małżeńskich, a 149 (68,7%) – z pozamałżeńskich. Jak zatem mogła kształtować się ogólna liczba kobiet korzystających z usług Lebensborn w Niemczech? Dorothee Schmitz-Köster obliczyła ich szacunkową liczbę na siedem tysięcy, z czego 35% stanowiły mężatki, pozostałe 65% panny [9].
Wiek potencjalnej matki wahał się między dwudziestym, a trzydziestym rokiem życia. Rekrutowały się one z różnych warstw społecznych, można powiedzieć, że reprezentowały niemal wszystkie możliwe zawody, w których w tamtych czasach mogły realizować się kobiety. Tym sposobem nie zabrakło wśród nich nauczycielek, sekretarek, aptekarek, krawcowych, fryzjerek, robotnic czy pisarek. To co łączyło je wszystkie to obowiązkowa przynależność do Związku Niemieckich Dziewcząt (Bund Deutscher Mädel) lub innego politycznego odpowiednika tejże organizacji. Kwestią zupełnie indywidualną pozostawały natomiast, motywy dla których kobiety decydowały się na skorzystanie z usług świadczonych przez Lebensborn. Najmniejsze pole do popisu w tym względzie miały oczywiście żony esesmanów, które właśnie tam miały rodzić swoje dzieci z założenia. W przypadku kobiet samotnych sytuacja wyglądała już zgoła inaczej. Zasadnicza różnica polegała na tym, że kobiety takie, aby nie wzbudzać zbytnich podejrzeń w lokalnym środowisku, prawie zawsze były delegowane na czas porodu do najbardziej oddalonych placówek Lebensborn w czasie gdy ciąży nie było jeszcze widać.
Istniała jeszcze trzecia grupa kobiet, które zgłaszały się do agend stowarzyszenia nie dlatego, że były już w ciąży i oczekiwały na pomoc przy rozwiązaniu, ale dlatego, że chciały tam w nią zajść! W tym wypadku (oraz w przypadku kobiet samotnych) procedura przyjęcia potencjalnej matki do ośrodka Lebensborn była nieco dłuższa, niż w przypadku żon esesmanów. Po pierwsze, wszystkie chętne, które chciały rodzić w jednym z dziewięciu domów położonych na terenie Rzeszy musiały „poddać się badaniu lekarskiemu oraz ocenie ‘rasowej’”. Poza tym należało dostarczyć „drzewo genealogiczne” oraz „zaświadczenie o braku obciążeń dziedzicznych” z podaniem chorób dziedzicznych w rodzinie, a także ankietę personalną. Chodziło w niej nie tylko o zawód, ubezpieczenie chorobowe i przynależność do partii, lecz w wypadku niezamężnych kobiet były też takie pytania: „Czy planuje się zawrzeć małżeństwo?”, „Jakie powody stoją na przeszkodzie zawarciu małżeństwa?”. Ankietę uzupełniały „napisany odręcznie życiorys i zdjęcie ukazujące całą postać” [10]. W przypadku samotnych matek, kandydatki musiały także udowodnić aryjskie pochodzenie ojca dziecka. Z reguły, mężczyznę, który zdecydował się porzucić dziecko wraz z przyszłą matką, Lebensborn wzywał osobiście przed swoje oblicze w celu złożenia wyjaśnień. Ponadto ojcowie dzieci, oprócz zaświadczeń o stanie zdrowia i braku chorób dziedzicznych oraz świadectwa potwierdzającego aryjskie pochodzenie, musieli także uznać swoje ojcostwo oraz zobowiązać się do wpłacania odpowiednich kwot, z których opłacano pobyt kobiety i noworodka w zakładzie.
O obowiązkach obojga młodych rodziców korzystających z usług Lebensborn, a wywodzących się w znacznej mierze z szeregów SS, Heinrich Himmler napisał szczegółowo w swoim słynnym rozkazie skierowanym „do całego SS i Policji” z dnia 28 października 1938 roku. Jego treść brzmiała następująco:
Rozkaz do całego SS i Policji [11]
Każda wojna to upust najlepszej krwi. Niejedno zwycięstwo zbrojne okazywało się dla narodu druzgocącą klęską jego siły życiowej i jego krwi. W tym kontekście niestety konieczna śmierć najlepszych mężów, choć godna żałoby, nie jest jeszcze największym złem. O wiele gorszy jest brak dzieci nie spłodzonych podczas wojny przez żywych, a po wojnie przez martwych.
Akurat w odniesieniu do Sztafet Ochronnych musi się ponownie potwierdzić dawna mądrość, według której tylko ten może umrzeć spokojnie, kto ma synów i dzieci. Spokojnie może umrzeć ten, kto wie, że jego ród, że wszystko to, czego pragnęli i do czego dążyli on sam i jego przodkowie, będą kontynuować dzieci. Największym darem poległego dla wdowy jest zawsze dziecko mężczyzny, którego kochała.
Ponad granicami zwykle może koniecznych mieszczańskich spraw i obyczajów niemieckie kobiety i dziewczęta dobrej krwi będą mieć także poza małżeństwem zaszczytne zadanie: nie przez lekkomyślność, ale z największą moralną powagą zostać matkami dzieci wyruszających w pole żołnierzy, o których tylko Przeznaczenie wie, czy wrócą do domu, czy polegną za Niemcy.
Również na mężczyznach i kobietach, których miejsce z rozkazu państwa jest w ojczyźnie, spoczywa właśnie w tym czasie święty obowiązek zostania ponownie ojcami i matkami dzieci.
Nie zapominajmy nigdy, że zwycięstwo miecza i przelana krew naszych żołnierzy nie będą miały sensu, jeśli ich następstwem nie będzie zwycięstwo dziecka i zasiedlanie nowych ziem. Podczas poprzedniej wojny niejeden żołnierz z poczucia odpowiedzialności, by nie pozostawiać żony, gdyby urodziła jeszcze jedno dziecko, w troskach i kłopotach na wypadek jego śmierci, postanawiał do końca wojny nie płodzić więcej dzieci. Wy, esesmani, nie musicie mieć takich trosk i obaw, usunęła je następująca regulacja:
1. Opiekę prawną nad wszystkimi ślubnymi i nieślubnymi dziećmi dobrej krwi, których ojcowie zginęli na wojnie, przejmują w imieniu Reichsführera SS specjalni, wyznaczeni osobiście przeze mnie pełnomocnicy. Stajemy murem za tymi matkami i przejmujemy po ludzku wychowanie, a materialnie troskę o wzrastanie tych dzieci aż do ich pełnoletności, tak iż żadna matka ani wdowa nie będzie musiała cierpieć z powodu biedy.
2. O wszystkie spłodzone podczas wojny ślubne i nieślubne dzieci dbać będą Sztafety Ochronne, również o przyszłe matki i dzieci, jeśli znajdą się w kłopotach lub w ciężkim położeniu. Po wojnie, kiedy wrócą ojcowie, Sztafety Ochronne będą udzielać dodatkowej pomocy ekonomicznej na szeroką skalę na podstawowe umotywowanych wniosków poszczególnych osób.
Esesmani.
I Wy, matki tych oczekiwanych przez Niemcy dzieci,
pokażcie, że opierając się na wierze w Führera i woli wiecznego życia naszej krwi i narodu, równie dzielnie, jak potraficie walczyć i umierać za Niemcy, zechcecie także przekazywać życie dla Niemiec!
Reichsführer SS
[H. Himmler]
W realizacji zawartych w rozkazie Himmlera postanowień największy udział miało mieć oczywiście Lebensborn, które na terenie Rzeszy posiadało przynajmniej trzynaście swoich ośrodków (dokładna liczba nie jest znana), podzielonych ze względu na pełnioną funkcję na zakłady położnicze, zakłady opieki nad dziećmi oraz zakłady mieszane. Były to kolejno:
Zakłady położnicze:
1. „Harz” w Wernigerode w pobliżu Halberstadt.
2. „Kurmark” w Klosterheide koło Berlina.
3. „Friesland” w pobliżu Bremy.
4. „Wienerwald” koło Pernitz.
Zakłady opieki nad dziećmi:
1. „Ansbach” w Bawarii.
2. „Franken 1” w rejonie lasu Frankońskiego.
3. „Franken 2” w rejonie lasu Frankońskiego.
4. „Sonnenwiese” koło Kohren-Sahlis.
5. „Alpenland“ w Oberweis nad jeziorem Traunsee.
6. „Hochland“ w Steinhöring koło Münden.
Zakłady mieszane:
1. „Pommern“ w Bad Polzin.
2. „Schwarzland” w Nordach koło Zell am Harmersbach.
3. „Taunus“ w Wiesbaden..
Każdy z domów posiadał wewnętrzny regulamin, określający dokładnie zasady przebywania w nim oraz wykaz odbywających się każdego dnia zajęć. Pierwszą i najważniejszą zasadą we wszystkich placówkach Lebensborn było zachowanie poczucia równości wśród przebywających w nich kobiet, np. poprzez używanie w czasie rozmów tylko i wyłącznie zwrotów grzecznościowych w formie „pani”. To co łączyło wszystkie kobiety to również wspólnie jadane posiłki, o ściśle określonych porach czy udział w prowadzonych przez pracowników ośrodków kursach z zakresu opieki nad dziećmi (pielęgnacja, gotowanie, wychowanie).
Co ciekawe, po urodzeniu dziecka, niekoniecznie musiało ono zostać przy swojej matce. Zdarzały się bowiem takie sytuacje kiedy to kierownicy ośrodków Lebensborn decydowali się zatrzymać noworodka ze względu na niski status materialny kobiety, a przez to obawę, że nie będzie ona w stanie odpowiednio go wychować (oczywiście, dotyczyło to głównie matek samotnych). W związku z tym, bardzo szybko stowarzyszenie zaczęło działać na polu pośrednictwa pracy. Aby nie oddzielać dzieci od matek pomagano im aktywnie poszukiwać zatrudnienia, zwracając uwagę na to aby miejsce pracy nie było zbyt oddalone od domu. Jeśli jednak kobieta w ciągu dwóch lat po porodzie wciąż nie miała możliwości zabrania dziecka do siebie, Lebensborn rozpoczynał poszukiwania rodziców zastępczych. Decydowano się na tak radykalne kroki z dwóch względów. Po pierwsze dlatego, że z biegiem czasu w domach mieszkało coraz więcej dzieci, co z kolei prowadziło do przepełnienia. Po drugie natomiast, wedle założeń ideologów SS, dzieci wartościowe rasowo nie powinny być wychowywane w większych grupach, a w sposób całkowicie indywidualny.
Oprócz pośrednictwa pracy, Lebensborn zajmował się także wszelkimi kwestiami formalnymi związanymi z nowo narodzonymi obywatelami Trzeciej Rzeszy. Chodzi tu przede wszystkim o ich rejestrację oraz tworzenie i zatwierdzanie aktów urodzeń. Stowarzyszenie po raz kolejny rozwiązało wiszący nad nim problem, w bardzo prosty sposób, mianowicie tworząc w każdym ze swoich domów urząd stanu cywilnego! Jednakże prowadzenie akt noworodków było o tyle uciążliwe, że niektórzy rodzice zastrzegali sobie prawo do niepodawania w dokumentach swoich danych, w ten sposób dzieci, które chciały np. po wojnie odszukać swoich biologicznych rodziców, automatycznie były pozbawione takiej możliwości. Jednocześnie w stosunku do matek samotnych stosowano małą, urzędową sztuczkę, która pomagała obejść przepisy prawne związane z koniecznością rejestracji dzieci pochodzących tylko i wyłącznie ze związków małżeńskich. Otóż kobiety takie, częściowo podawały fałszywy stan cywilny, np. wdowa lub rozwódka, albo też swoje własne nazwisko, jako nazwisko ślubne.
Po zakończeniu wszystkich czynności związanych z przyjściem nowego dziecka na świat, główny lekarz wraz z siostrą przełożoną każdego z ośrodków mieli obowiązek przeprowadzić ostatni etap selekcji, mianowicie wypełnić specjalny kwestionariusz RF (skrót od Reichsführer). Kwestionariusz ten składał się z trzydziestu czterech pytań, za pomocą których starano się przedstawić np.: nastawienie światopoglądowe matki, jej zachowanie w trakcie ciąży i porodu czy stosunek do karmienia piersią. Po wypełnieniu takiego kwestionariusza, rzekomo przekazywano go bezpośrednio do Heinricha Himmlera. Dopiero po zapoznaniu się z odpowiedziami, Reichsführer miał osobiście decydować o tym, które dziecko uznać za stuprocentowo wartościowe.
Sam noworodek z kolei po przyjściu na świat musiał wziąć udział w uroczystej ceremonii nadania imienia. Był to punkt kulminacyjny w życiu codziennym każdego z zakładów Lebensborn. Pod względem formalnym uroczystość ta przypominała nieco wypaczoną wersję chrztu chrześcijańskiego. Z reguły, jako miejsce do jej przeprowadzenia wybierano najbardziej reprezentacyjny fragment domu, holl lub główną salę. Pomieszczenie takie na czas ceremonii przyozdabiano obrazami Führera, sztandarami oraz kwiatami. Na całej długości pomieszczenia ustawiano krzesła, na których, licząc od przodu, najpierw zasiadały matki z już urodzonymi niemowlętami, potem inne pensjonariuszki, personel i goście. Całością uroczystości przewodził główny lekarz danego ośrodka. Wszystko zaczynało się od oficjalnego przemówienia o sensie i celu nadania imienia, co łączyło się zazwyczaj z wykładem na temat polityki ludnościowej. Dopiero po takim wstępie następowała właściwa część uroczystości. Dorothee Schmitz-Köster dokładnie opisuje jej prawdopodobny przebieg. Otóż, matka wychodziła z dzieckiem do przodu, obok niej stawał esesman, który zdecydował się objąć dane dziecko swoim osobistym patronatem, dziś zapewne powiedzielibyśmy, że najpewniej pełniłby funkcję ojca chrzestnego. „Potem ‘mistrz ceremonii’ niczym kapłan zwracał się z trzema pytaniami do matki i patrona […]
-Niemiecka matko, czy jesteś gotowa wychować swoje dziecko w duchu światopoglądu narodowosocjalistycznego?
Matka potwierdza uściskiem ręki. Następnie heimleiter zwraca się do stojącego obok matki patrona SS:
-Kolego esesmanie, czy jesteś gotów użyczyć tej matce i jej dziecku osobistej opieki, gdyby znaleźli się w potrzebie i niebezpieczeństwie?
Uścisk ręki. Tak.
-Czy jesteś gotów czuwać stale nad wychowaniem dziecka w sensie idei rodowej naszych Sztafet Ochronnych?
Uścisk ręki. Tak. Heimleiter trzyma nad dzieckiem sztylet, po czym dotyka nim jego ciała i mówi:
-Niniejszym biorę cię w opiekę naszej wspólnoty rodowej i nadaję ci imię…… Noś to imię z honorem” [12].
Równie ciekawe co kwestia nadawania dzieciom imion, może wydawać się odpowiedź na pytanie, dlaczego tak właściwie Lebensborn przybrał formę stowarzyszenia? Wiązało się to bezpośrednio z działającą od 1933 roku w Niemczech Narodowosocjalistyczną Opieką Społeczną [13]. To właśnie na jej barkach spoczywało zadanie opieki nad ciężarnymi matkami. Himmler obawiał się, że działalność NSV może przyćmić rolę SS w dziejowym zadaniu ulepszania „rasy panów”, stąd też wpadł na pomysł utworzenia instytucji niezależnej od państwa w kwestii rozwiązań formalnych, która podlegałaby tylko i wyłącznie jego rozkazom. Poza tym, z prawnego punktu widzenia, dzięki temu, że Lebensborn funkcjonowało jako stowarzyszenie, miało prawo do posiadania nieruchomości i ziemi na własny użytek.
Niestety, jak to w życiu bywa, górnolotne założenia twórców Lebensborn o samowystarczalności i ogromnej liczbie „czystych rasowo” kobiet i mężczyzn w samych tylko Niemczech, bardzo szybko zweryfikowała rzeczywistość. Wraz z kolejnymi podbojami krajów sąsiadujących z Trzecią Rzeszą, zarząd stowarzyszenia doszedł do wniosku, że aby w szybki sposób wyrównać straty w stanach osobowych poszczególnych jednostek wojskowych i zapewnić sobie jeszcze większą przewagę liczebną nad przyszłymi wrogami należy drastycznie zwiększyć „produkcję” dzieci. Z racji tego, że niemieckie kobiety już dostatecznie mocno poświęcały się na rzecz budowania Tysiącletniej Rzeszy kierownictwo Lebensborn wpadło na genialny w swojej prostocie pomysł. Otóż od początku roku 1940 zaczęto wykorzystywać do tego procederu kobiety i mężczyzn z krajów okupowanych! Co prawda kłóciło się to dość mocno z teorią o niemieszaniu ze sobą krwi rasy aryjskiej z przedstawicielami, niższych ras (np. Słowian), ale o dziwo Heinrich Himmler zaakceptował powyższy pomysł. Do płodzenia dzieci na rzecz Rzeszy nie dopuszczano oczywiście wszystkich, podobnie jak w przypadku rodowitych Niemców, także i tu przymusowi „ochotnicy” z krajów okupowanych musieli spełnić szereg określonych warunków. Do weryfikacji „prawidłowego pochodzenia” oraz tego, czy poszczególni kandydaci i kandydatki spełniają wybitnie surowe kryteria rasowe i nadają się do „zniemczenia” Lebensborn na wniosek Himmlera powołał specjalne komisje lekarskie, które miały zająć się ich segregacją i selekcją. Lista cech fizycznych na jakie zwracali uwagę niemieccy lekarze podczas badań i wypełniania formularzy kontrolnych, była tak długa i szczegółowa, że warto byłoby w tym miejscu zacytować ją w całości:
„Eksperci rasowi wyodrębnili następujące części i cechy ciała, istotne ich zdaniem dla ustalenia określonego typu: wzrost, budowę, postawę, długość kończyn dolnych, kształt głowy, potylicę, kształt twarzy, nozdrza, wysokość nosa, szerokość nosa, kości policzkowe, położenie oczu, szparę powiekową, układ fałd oczu, wargi, policzki, linię zarostu włosów, owłosienie ciała, kolor włosów, kolor oczu, kolor skóry. Każdą z tych części i cech dzielono na pięć odmian: np. bardzo wysoki, wysoki, średni, mały, bardzo mały lub: nie zaznaczony, słabo zaznaczony, zaznaczony, występujący, silnie występujący, lub też: cienki, umiarkowanie pełny, pełny, gruby, nabrzmiały. Jeśli chodzi o kolor oczu, umieszczono oczywiście na pierwszym miejscu niebieski, później szaroniebieski, szarozielony, jasnobrązowy i na końcu ciemnobrązowy.
Formularz przewidywał opisanie chorób dziedzicznych, przypadłości dziedziczno-biologicznych oraz chorób zakaźnych. Uwzględniał też wysokość w postawie siedzącej i wagę, a nadto zawierał oznaczenie poszczególnych ras w skrótach: N, F, D, W, O, Ob, Va, Or, Aa, M, Ng oraz typ rasowy nie określony: plus i minus. […] Do formularza, którego przedruk był zabroniony, należało dołączyć dwa zdjęcia: en face i z profilu. Badania odbywały się w dwóch etapach, tzn. głównym i końcowym. Typ określony np. w ostatecznym wyniku jako N-F-Ob, a więc mieszany typ nordycko-fallijsko-wschodnio-bałtycki, uważany był za nadający się do zniemczenia.” [14].
Aby zwiększenie rozrodczości narodu niemieckiego na terytoriach okupowanych mogło przebiegać sprawnie, władze Lebensboru zdecydowały się na założenie swoich ośrodków bezpośrednio w niemal wszystkich państwach europejskich, będących pod kontrolą Rzeszy. W ten oto sposób agendy stowarzyszenia znalazły się w Polsce [15], Norwegii [16], Francji [17], Belgii [18], Luksemburgu [19] i ZSRR [20]. Co zrozumiałe, śmiałe plany Himmlera o łączeniu krwi rodowitych Niemców i np. Polek (lub Niemek i Polaków) od początku musiały zostać skazane na przynajmniej częściowe niepowodzenie. Ze względów etycznych rzadko kto dobrowolnie decydował się na współpracę (bardziej chyba pasowałoby w tym miejscu określenie: uregulowane prawnie gwałty) z Lebensborn, choć i takie przypadki się zdarzały, zdecydowanie częściej jednak zmuszano dwie osoby do rozmnażania się przy użyciu siły.
Raz jeszcze warto byłoby w tym miejscu zacytować Romana Hrabara, który dotarł do dokumentów relacjonujących działanie jednego z polskich ośrodków Lebensborn: „W Instytucie Historycznym im. Gen. Sikorskiego w Londynie znajdują się akta Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, Wydziału Społecznego, obejmujące sprawozdania delegata Rządu o sytuacji na ziemiach polskich. W sprawozdaniu za okres od 1 listopada 1941 do 15 stycznia 1942 roku zawarty jest opis zakładu w Helenowie pod Łodzią, zatytułowany „Zbrodnicze eksperymenty”. Dokonane na gorąco spostrzeżenia stwierdziły następujący stan faktyczny:
Na wniosek „grupy naukowej” przy NSDAP w okręgu łódzkim – latem ub. roku utworzony został w okolicach Helenowa pod Łodzią eksperymentalny „obóz poprawy rasy nordyckiej”, jako pierwsza tego typu placówka „na odzyskanych ziemiach wschodnich”. W samej Rzeszy tego typu obozy istnieją pod inną nazwą i cieszą się wielkim poparciem władz lekarskich, szkolnych itp. Informowała o nich kilkakrotnie prasa polska, lecz wiadomości te, przyjęte za kaczkę dziennikarską, przeszły bez większego wrażenia. W roku 1939 było takich obozów w Niemczech około 10. Obecnie, prawdopodobnie, liczba ta uległa zwiększeniu.
Helenowski obóz poprawy rasy, jak wskazuje sama nazwa, ma na celu podniesienie nordyckiego typu rasowego do ideałów Gobineau i współczesnych „naukowych rasistów”. W pierwszej fazie organizacji obozu przewieziono do niego kilkadziesiąt dziewcząt niemieckich w wieku 15 do 18 lat. Z kolei przystąpiono do urządzania boisk sportowych, pływalni, sal szkolnych, świetlicy i szeregu dwuosobowych domków campingowych na terenie obozu. Na jesieni, kiedy prace wstępne został zakończone, społeczeństwo polskie w Łódzkiem i Poznańskiem przeraziły masowe zaginięcia młodych chłopców i dziewcząt o wzorowej budowie fizycznej, niebieskich oczach itp. Część zaginionych po kilkunastu dniach powróciła do domów. Po reszcie na razie wszelki ślad zaginął; później przyszły od nich wiadomości z Helenowa, oczywiście drogą nielegalną.
Złapaną na ulicach czy w pociągach młodzież polską kierowano do Łodzi, gdzie poddawana była wszechstronnemu badaniu lekarskiemu. Przy stwierdzeniu jakichkolwiek chorób chronicznych i niedomóg fizycznych młodzież ta zwalniana była do domów. Resztę, po przyjęciu szeregu ochronnych szczepień i zabiegów lekarskich, kierowano do Helenowa, gdzie następował podział na grupy według wieku i płci. Po ukończeniu tych przedwstępnych czynności pensjonariusze i pensjonariuszki rozpoczęli swą gehennę, tak tragiczną, że wydaje się ona nieprawdopodobna.
We wrześniu każdy z domków na terenie obozu zamieszkany został przez młodocianą parę: Niemca i Polkę lub Polaka i Niemkę. Program dnia obozowego był następujący. O godzinie 6 pobudka, sprzątanie w domku, gimnastyka, mycie itp. O godz. 7 wspólne śniadanie pod gołym niebem lub, w razie niepogody, w świetlicy. Z kolei 2 godziny zajęć szkolnych, lekcje niemieckiego, fizyki, przyrody, matematyki. Od godz. 11 do 13 zajęcia sportowe: gry, pływanie, lekkoatletyka itp. O godz. 13 obiad, potem 2 godziny wypoczynku. Od 15 do 17 co drugi dzień na przemian zajęcia sportowe i lekcje. O godz. 17 podwieczorek, po czym wspólne grupowe wycieczki, marsze, a dla młodzieży męskiej ćwiczenie wojskowe z zakresu przysposobienia wojskowego. O godz. 20 kolacja, po czym gawędy obozowe przy ognisku lub w świetlicy. Dzień obozowy kończył się o godz. 22 gaszeniem świateł w domkach. Warto podkreślić doskonałe odżywianie w obozie: codziennie mięso, mleko, świeże owoce, duże ilości białego pieczywa i jarzyn. Tyle o zewnętrznej stronie obozu.
Przy stosunkowo dużej, mimo obszernego programu zajęć dziennych, swobodzie życia obozowego i jednakowym traktowaniu Niemców i Polaków jedynym obowiązkiem, od którego nie wolno było się uchylić, było utrzymywanie stosunków płciowych między mieszkańcami domków. Obowiązek ten był kontrolowany przez personel lekarski obozu, jakiekolwiek wykroczenie przeciw niemu karano najsurowiej. Na tle zmuszania dziewcząt polskich do obcowania płciowego z Niemcami zanotowano w obozie kilka prób samobójstw, niestety nieudanych. Aby zapobiec im w przyszłości, kierownictwo „ideowe” obozu zorganizowało cykl specjalnych pogadanek, propagujących obcowanie płciowe zamieszkującej obóz młodzieży i podnoszących znaczenie czystości rasy w życiu narodów… niemieckiego i polskiego. Obóz helenowski został ostatnio znacznie rozszerzony i zamieszkuje go obecnie ponad 500 dziewcząt i chłopców, w tym większość młodzieży polskiej. Skład osobowy obozu ulega stałym zmianom, pary u których stwierdzono poważny stan, wywożone są na stałe do Niemiec. Jaki będzie ich los po urodzeniu dziecka… łatwo przewidzieć. W najlepszym wypadku zatrudnione zostaną na roli lub w zakładach zbrojeniowych, w najgorszym – zwiększą kadry „kobiet dla armii”. Chłopcy zapewne wrócą kiedyś do swych rodzin. Ślady psychiczne jednak, jakie pozostawi na nich „obóz poprawy rasy nordyckiej”, nie dadzą się już zatrzeć. W latach bezprzykładnego barbarzyństwa, jakie raz jeszcze zademonstrował światu naród niemiecki, obóz helenowski pozostanie jednym z najtragiczniejszych i najwstrętniejszych degeneracji, zdziczenia i zbrodni.” [21].
Ze względu na „małą wydajność” i ogólny „brak chęci” przedstawicieli krajów okupowanych do wzmacniania potęgi Trzeciej Rzeszy, naziści zostali zmuszeni do rozszerzenia zakresu swoich zbrodniczych działań o kolejny ich rodzaj. Tym razem ich wybór padł na dzieci już urodzone, począwszy od wcześniaków na dwunastolatkach kończąc.
Pierwszą ich grabież Lebensborn zorganizował już w drugiej połowie 1942 roku. Wybór padł na grupę dwudziestu pięciu sierot pochodzących z Rumunii, które po przewiezieniu ich do Niemiec natychmiast zostały poddane szczegółowym badaniom rasowym. Po ich zakończeniu okazało się, że tylko część z nich nadaje się do całkowitego zniemczenia, z powodu posiadanych cech fizycznych. Te dzieci, które zostały odrzucone, w zależności od wieku, skazane zostały na roboty, umieszczenie w niemieckich rodzinach zastępczych lub sterylizację. Podobny los spotkał również liczne grupy małych Francuzów, Polaków i Jugosłowian.
Po pozytywnym przejściu testów, natychmiast uruchamiano specjalne procedury administracyjne, na mocy których zagrabionym dzieciom tworzono nową tożsamość. Głównym przejawem takiego działania była zamiana nazwisk. 17 września 1942 roku szef Głównego Urzędu Rasy i Osadnictwa SS – Ulrich Greifelt wydał specjalne zarządzenie w tej sprawie. Wedle przepisów i zawartych w nich zaleceń, polskie nazwiska należało dostosowywać do źródłosłowu i brzmienia nazwiska dotychczasowego. Najczęściej stosowanym zabiegiem było w tym wypadku nadawanie nazwisk składających się z czterech identycznych liter zarówno w wersji niemieckiej jak i polskiej, np. Florecki – Flohr lub też taka ich translacja, aby ich dosłowne znaczenie w obu wersjach językowych pozostało niezmienne, np.: Czarny – Schwarz. Ten etap germanizacji dzieci z krajów okupowanych kończył się powtórnym umieszczeniem ich w ośrodkach Lebensborn. Tam miały one oczekiwać na swoich niemieckich rodziców adopcyjnych (w pierwszej kolejności prawo do adopcji dzieci uznanych za „czyste rasowo” mieli członkowie SS, którzy swoich dzieci nie posiadali lub nie mogli ich posiadać z przyczyn naturalnych – niepłodność własna lub małżonki). Jeśli dzieci były dostatecznie duże, po wywiezieniu ich w głąb Rzeszy przybrani rodzice natychmiast posyłali je do Niemieckich Szkół Ojczyźnianych, aby w ten sposób jak najszybciej wykorzenić z nich świadomość obcego, nie-niemieckiego pochodzenia. Niestety ze względu na brak materiałów źródłowych, historycy nie są w stanie dziś ocenić jaka ilość noworodków i nieletnich pozostała ze swoimi przybranymi rodzicami w Niemczech po zakończeniu wojny, ale należy przypuszczać, że odsetek ten był dość znaczny.
Wątpliwa moralnie działalność Lebensborn, prowadzona zarówno podczas wojny jak i przed jej wybuchem, znalazła swój ostateczny finał podczas ósmego procesu norymberskiego (tzw. proces RuSHA [22]), który miał miejsce między 20 października 1947, a 10 marca 1948 roku. Finał, który najdelikatniej mówiąc, można uznać za kontrowersyjny. Członkowie zarządu Lebensborn oskarżeni zostali o trzy rodzaje przestępstw: 1) zbrodnie przeciwko ludzkości; 2) zbrodnie wojenne; 3) przynależność do organizacji przestępczej [23]. Składowi sędziowskiemu Amerykańskiego Trybunału Wojskowego, który rozpatrywał sprawę stowarzyszenia, przewodniczył sędzia Sądu Najwyższego stanu Georgia – Lee B. Wyatt. Na mocy wydanego przez niego wyroku (30 marca 1948 roku) członkowie zarządu Lebensborn zostali skazani na przerażająco wręcz niskie kary więzienia. Max Sollmann: 2 lata i 8 miesięcy; Gregor Ebner: 2 lata i 8 miesięcy; Günther Tesch: 2 lata i 10 miesięcy, natomiast Inge Viermetz została całkowicie oczyszczona ze wszystkich stawianych jej zarzutów. Wyrok uzasadniono małą ilością ocalonych dowodów, świadczących o właściwej działalności Lebensborn oraz faktem, że w zamierzeniu twórców miała to być instytucja doboroczynno-społeczna… W postanowieniu sędziego Lee Wyatta nie byłoby może tyle kontrowersji gdyby nie to, że na poczet kary, wymienionej powyżej trójce mężczyzn ze ścisłego kierownictwa Lebensborn zaliczono czas spędzony w więzieniu, bezpośrednio po zakończeniu działań wojennych, co ostatecznie zaskutkowało tym, że zostali zwolnieni z obowiązku odbywania kary, tuż po procesie [24]…
W ciągu niecałych dziesięciu lat istnienia Lebensborn (1935-1945), we wszystkich ośrodkach tej instytucji, położonych zarówno w Rzeszy jak i poza nią, urodziło się ok. dwadzieścia tysięcy dzieci [25], z czego w Niemczech ok. osiem tysięcy, w Norwegii natomiast ok. jedenaście tysięcy. Mając na względzie długi i niezwykle szczegółowy proces selekcji i segregacji potencjalnych rodziców o idealnie aryjskim profilu, zarówno fizycznym jak i psychicznym, liczba ta wydaje się być niewiarygodnie wręcz mała. Jak pokazał czas, urzeczywistnienie szalonej idei Heinricha Himmlera o stworzeniu nowego pokolenia wzorcowych nadludzi przerosło siły, nawet tak fanatycznego państwa jakim bez wątpienia była Trzecia Rzesza. Niebagatelną, choć raczej niezbyt świadomą rolę w pokrzyżowaniu planów Reichsführera odegrali Alianci. Kto wie jak zakończyłaby się dziejowa misja Lebensborn, gdyby nie sromotna porażka Niemiec w II wojnie światowej? Zwycięstwo państw zachodnich paradoksalnie sprawiło, że dzieci spłodzone „przy pomocy” stowarzyszenia, z przyszłych, potencjalnych wodzów Rzeszy wychowanych w duchu SS, stały się jego ofiarami, żywym dowodem na to, jak bardzo propagandowe hasła narodowego socjalizmu potrafiły wypaczyć ludzki umysł i doprowadzić pojmowanie rodzicielstwa do absurdu.
Piotr Bąkowski
[1] – Współcześni historycy, w zdecydowanej większości odrzucają tezę o tak wielkiej liczbie zabiegów przerywania ciąży w Niemczech lat trzydziestych, twierdząc, że liczba ta miała służyć tylko i wyłącznie jako hasło propagandowe i argument tłumaczący zasadność powołania Lebensborn do życia. Nie zmienia to jednak faktu, że w tym samym czasie, tradycyjny model rodziny wielopokoleniowej rzeczywiście zaczął drastycznie się zmieniać, przybierając bardzo niekorzystną dla nazistów formę 2+2 (rodzice + dwoje dzieci).
[2] – Naukowcy oszacowali, że w wyniku akcji sterylizacyjnej, przymusowo pozbawiono możliwości posiadania dzieci około 250-300 tysięcy osób uznanych za nieprzydatnych dla Rzeszy.
[3] – Statut Lebensborn – paragraf 2, cyt. za R. Hrabar, Lebensborn, czyli źródło życia, Warszawa 1980, s. 68
[4] – Tak naprawdę Lebensborn finansowane było z kilku źródeł jednocześnie, a składki członkowskie stanowiły tylko niewielką część całego majątku stowarzyszenia. Na jego konto, wyłącznie od kierownictwa NSDAP wpływały dotacje rzędu miliona marek rocznie. Kiedy wojska amerykańskie w maju 1945 roku zajęły konto bankowe Lebensborn, znajdowało się na nim ok. pięćdziesiąt milionów osiemset tysięcy marek. Ponadto stowarzyszenie w trakcie swojej działalności, „dorabiało” sobie chociażby grabieżą mienia należącego do Żydów.
[5] – Z reguły wysokich, postawnych blondynów o niebieskich oczach, pozbawionych chorób genetycznych itd. Poza tym kandydaci na reproduktorów musieli legitymować się stricte niemieckim pochodzeniem, udokumentowanym przynajmniej do czterech pokoleń wstecz, oraz udowodnić, że w tym czasie ich rodzina nie miała żadnych kontaktów z Żydami lub inną grupą podludzi.
[6] – Die Schutzstaffeln der Nationalsozialistischen Deutschen Arbeiterpartei, pol. Sztafety Ochronne NSDAP
[7] – Początkowo Lebensborn należał do Głównego Urzędu Rasy i Osadnictwa SS (Wydział Rodowy), a od 1938 roku już bezpośrednio do Osobistego Sztabu Reichsführera SS.
[8] – D. Schmitz-Köster, W imię rasy: dzieci dla Führera – mity i rzeczywistość, Warszawa 2000, s. 40
[9] – Tamże, s. 120
[10] – D. Schmitz-Köster, W imię rasy: dzieci dla Führera – mity i rzeczywistość, Warszawa 2000, s. 131
[11] – Rozkaz Reichsführera SS Heinricha Himmlera z dnia 28 października 1938 roku, cyt. za D. Schmitz-Köster, W imię rasy: dzieci dla Führera – mity i rzeczywistość, Warszawa 2000, s. 43
[12] – D. Schmitz-Köster, W imię rasy: dzieci dla Führera – mity i rzeczywistość, Warszawa 2000, s. 114-115
[13] – Nationalsozialistiche Volkswohlfahrt – NSV
[14] – R. Hrabar, Lebensborn, czyli źródło życia, Warszawa 1980, str. 68-69
[15] – Według różnych źródeł w Polsce działało od 5 do 7 ośrodków Lebensborn. Były to kolejno: 1) Kraków, ul. Krupnicza 44; 2) Bydgoszcz; 3) zakład „Markwald” w nieznanej bliżej miejscowości, należący do oddziału krakowskiego; 4) „Ostland-Heim” w Otwocku koło Warszawy; 5) „Westerwald” koło Poznania; 6) „Lebensborn-Siedlung-Heimstätte” w Smoszowie koło Krotoszyna; 7) Helenów pod Łodzią.
[16] – Roman Hrabar podaje, że liczba zakładów norweskich wynosiła najprawdopodobniej 9. Miały być one usytuowane w skonfiskowanych na rzecz Lebensborn willach prywatnych i hotelach. Znajdowały się w miejscowościach: Geilo, Hurdal, Aas i Stalheim.
[17] – Francuski ośrodek Lebensborn znajdował się w Paryżu
[18] – Ośrodek „Ardennen“ w Liège
[19] – Ośrodek „Moselland“ w Luksemburgu
[20] – Ośrodek w Bobrujsku
[21] – R. Hrabar, Lebensborn, czyli źródło życia, Warszawa 1980, str. 126-128
[22] – Rasse und Siedlungshauptamt der SS – pol. Główny Urząd Rasy i Osadnictwa SS
[23] – Zarzutem tym nie została objęta Inge Viermetz
[24] – Max Sollmann przebywał w więzieniu od 6 lipca 1945 do 10 marca 1948; Gregor Ebner od 5 lipca 1945 do 10 marca 1948, a Günther Tesch od 13 maja 1945 do 10 marca 1948
[25] – Niektórzy historycy podają, że mogło ich być nawet czterdzieści tysięcy. Niestety, brak źródeł archiwalnych uniemożliwia precyzyjne oszacowanie ich liczby.