Czytelniku, spokojny niegdyś Świat Sfery znalazł się w tarapatach! Do zwycięstwa Mrocznych Sił potrzeba jedynie wskrzeszenia… jak mu tam?… Wielkiego Złego, a plany wroga pokrzyżować możesz jedynie Ty, wracając do Twego ojczystego świata wraz z niezbędnym do wykonania rytuału Jedynym Pierś… Talizmanem Śmierci. Trzymaj się jednak na baczności! Jeśli chcesz zwyciężyć, Twa odwaga i determinacja przeważyć muszą nad strachem przed krwiożerczymi bestiami i wyciągniętą z samego dna fantastycznego lamusa fabułą.
Oby autor nie zużył całych zasobów swej kreatywności na stworzenie powyższej intrygi – błagałem w myślach los, rozlosowując statystyki alter ego. Moje życzenie miało się spełnić, choć niestety nie do końca tak, jakbym sobie tego życzył.
Choć szyld Fighting Fantasy kojarzył mi się do tej pory głównie z „labiryntówkami”, Talisman of Death okazał się być grą fabularną – choć w tym wypadku to cokolwiek mylący termin. Opisuje bowiem konstrukcję – nastawienie na decyzje, nie eksplorację – bardziej niż fakt posiadania przez gamebooka fabuły. W porządku, może jestem nieco zbyt krytyczny – za naszymi działaniami stoi określony cel, mamy też kilka powracających postaci i miejsc. Mimo to przez większość rozgrywki czułem się jak w utrzymanym w konwencji fantasy wesołym miasteczku. Co i rusz wchodziłem w kontakt z nowymi potworami i miejscami, nie dysponowałem jednak żadnymi podanymi w opisie bądź poznanymi wcześniej informacjami mogącymi nakierować mnie na słuszną ścieżkę postępowania. Większość decyzji podejmowałem więc albo intuicyjnie, albo przypadkowo. Ich konsekwencje były zaś albo znikome, albo wręcz przeciwnie – śmiertelne. Autorzy najwidoczniej zdają sobie sprawę z nieprzewidywalnego charakteru gry: w kilku jej momentach wspaniałomyślnie oferują możliwość uniknięcia śmierci dzięki łasce bogów i rozpoczęcia zabawy od początku… jedynie za cenę utraty całego ekwipunku, czyli wyzerowania naszych osiągnięć. Gdzie tu sens? To pytanie w trakcie lektury Talizmanu Śmierci zadawałem sobie niejednokrotnie.
Niewiele potrzeba, by uczynić dzieło literatury interaktywnej wciągającym – i tę prawdę autorzy wzięli sobie do serca aż nazbyt sumiennie. Obok uczynienia procesu decyzyjnego per se przypadkowym i przez to nieciekawym, nie dał czytelnikowi żadnego zastępczego elementu, którym mógłby się przejąć.W narracji ilość nigdy nie może zastąpić jakości: ani obfitość czyhającej na nas krwiożerczej fauny, ani mnogość sojuszniczych i wrogich bohaterów nie nadadzą powieści głębi, jeśli same jej nie posiadają. Nawet gra o słabej strukturze fabularnej i nieciekawych postaciach miałaby jeszcze szanse, gdyby tylko w wędrówce przyświecał nam intrygujący, wzbudzający zainteresowanie rozstrzgnięciem historii cel, ale… ech, nie kopmy leżącego.
Walki w grze są nudne i przewidywalne. Być może w wypadku innych gier z serii, dających nam większy wpływ na przebieg starć czy choćby sam fakt ich odbycia, system sprawdza się niezgorzej. W Talisman of Death całkowita losowość zarówno statystyk postaci, jak i przebiegu walk szybko czyni je męczącymi. Nie pomagają wprowadzane regularnie modyfikacje zasad, nagradzające nas na ten przykład za szybkie zakończenie konfrontacji.
Posiadane przeze mnie wydanie z roku 1985 zawiera liczne ilustracje Boba Harvey’a, w nienagannym stylu prezentujące kolejne napotykane przez nas miejsca i postaci. Oprócz nich na kartach przewijają się też powracające ozdobne motywy, zajmujące nieraz około jednej trzeciej strony. Trudno mi zrozumieć sztuczne wydłużanie i tak nie najcieńszej przecież książki – marnuje ono zarówno papier, jak i czas poświęcany przez czytelnika na kartkowanie. Co ciekawe, to dziwne rozwiązanie zastosowano i w najnowszych wydaniach serii.
Choć nie grałem jeszcze w inne części Fighting Fantasy, jestem pewny, że reprezentują wyższy poziom niż Talisman of Death – w przeciwnym razie nikt by dziś o nich nie pamiętał. Rozbudowanie gry nie nadrabia drętwoty i chaotyczności jej fabuły, czyniąc z paragrafówki ledwie strawnego przeciętniaka.
Michał Leon Ślużyński
Ocena: 5+/10
Tytuł: Talisman of Death
Seria: Fighting Fantasy (tom XI w oryginalnej serii, XXIV we wznowieniu)
Autorzy: Jamie Thomson i Mark Smith
Wydawnictwo: Puffin Books (1984), Wizard Books (2006)
Rok wydania: 1984
Dzięki za recenzję! 🙂
Cała przyjemność po mojej stronie. 🙂 Słabo zacząłem swą przygodę z Bojującą Fantastyką, ale przynajmniej kolejne tomy mogą tylko pozytywnie mnie zaskoczyć. A może cała seria jest tak nierówna? Jak wynika to, Smednirze, z Twojego doświadczenia?
Rzeczywiście seria jest nierówna, ale wynika to z wielu czynników. Przede wszystkim pisana była na przełomie wielu lat przez wielu autorów. Seria FF to głównie Ian Livingstone i Steve Jackson (z naciskiem na tego pierwszego). Zauważ, że autorem Talisman of Death są inne osoby. Oczywiście jedna opowieść wypada lepiej, druga gorzej. Jeżeli chciałbyś się sam przekonać, zapraszam do kontaktu, coś pożyczę ;).
Dzięki za radę oraz propozycję – rozważę. 🙂