Impulsem do stworzenia niniejszego artykułu była dla mnie lektura Trupa1. Ta fascynująca książka zręcznie przybliża liczne aspekty faktu przemiany żywego człowieka w zwłoki. Nie mam jednak zamiaru bazować na jej treści2, lecz jedynie uczynić z jej tematu punkt wyjścia do rozmyślań natury literackiej. Od tysiącleci temat śmierci jest wdzięcznie wykorzystywany przez różne dziedziny sztuki. Ostatnimi czasy nawet samo ciało ludzkie stało się obiektem takich zabiegów zarówno za życia (modyfikacje ciała), jak i po śmierci (wystawa spreparowanych zwłok). Ja natomiast skupię uwagę na denatach istniejących jedynie w wyobraźni pisarza. Na początku zadam więc podstawowe pytanie: jak właściwie wykorzystać zwłoki?
Najczęściej spotykanym w dziele literackim motywem bazującym na obecności trupa jest zbrodnia. Zamierzona, czy nie, stanowi świetne zawiązanie akcji. Morderstwa od zawsze przyciągały ludzką uwagę, szczególnie jeśli nacechowane były szczególnym okrucieństwem lub naznaczone piętnem tajemnicy. A najlepiej, jeśli te dwa elementy szły ze sobą w parze. Bohater utworu może więc dążyć do wyjaśnienia tajemnicy kryjącej się za zbrodnią lub – co w ostatnich czasach również zyskało na popularności – sam popełniać morderstwa, kierując się przy tym mniej lub bardziej wyszukanym „kodeksem”. Dlatego wszystkim twórcom, którzy zmagają się obecnie z brakiem weny, polecam nieco już oklepany, lecz mimo to wciąż aktualny zabieg. Zabijcie kogoś3, a potem pozwólcie płynąć akcji. Kto wie, może jej nurt porwie czytelnika?
Oczywiście obecność zwłok w naszym dziele nie musi być jednoznaczna z wprowadzeniem wątku kryminalnego. Nie zawsze najprostsze metody są najlepsze, dlatego też warto pomyśleć nad innym wykorzystaniem ciała ludzkiego. Równie dobrze co gwałtowny zgon, sprawdza się śmierć z przyczyn naturalnych. Zmarły może zostać w tym wypadku użyty jako pretekst do odmalowania ludzi dotkniętych żalem, opisu stanu ich wnętrza i powolnego procesu pogodzenia się z nieuniknionym. Dobrze skrojony utwór oswajający czytelnika ze śmiercią może zyskać istotną wartość nie tyle komercyjną, co terapeutyczną. Bazując na doświadczeniu w tej materii nabytym w okresie moich studiów, mogę śmiało stwierdzić, że w ciągu ostatniego ćwierćwiecza biblioterapia w Polsce ostatecznie wyszła z podręczników na ulice. Obecnie jest to skuteczna metoda pracy z osobami z różnych przyczyn niedostosowanymi społecznie. Toteż, paradoksalnie, wykreowana przez nas śmierć może pomóc komuś w rzeczywistym życiu. Mniej altruistyczną, ale także skuteczną drogą wykorzystania zwłok, może być użycie ich jako kanwy do stworzenia lotnej powieści (lub opowiadania) obyczajowej. Zmarły może prowokować liczne pytania i możliwości, na przykład posłużyć jako pretekst do cofnięcia się w przeszłość w celu zgrabnego powiązania losów poprzedniego i obecnego pokolenia. Dzięki temu swobodnie będziemy mogli opisywać przekazywanie błędów ojca na syna, zestawiać rozchwiane życie uczuciowe babki i wnuczki, czy też pokazywać, jak uczynione w przeszłości pomyłki mszczą się na potomnych. Możliwości wykorzystania ciała jest wiele, chociaż do tej pory jedynie pisałem o zwłokach jako punkcie zaczepienia dla zawiązania akcji. Dlaczego więc nie pójść krok dalej i z samego trupa nie uczynić bohatera?
Z racji uwarunkowań biologicznych niemożliwe jest stworzenie martwego bohatera na takich samych prawach, jak postać żywą. Chyba że zdecydujemy się na konwencję fantastyki, do czego jeszcze wrócę. Zakładając jednak, że tworzymy prozę realistyczną, musimy sprostać szerokiemu wachlarzowi ograniczeń, jaki na siebie ściągamy. Nasza postać nie może mówić, ruszać się, czuć, jednym słowem – żyć. A mimo to wciąż jest cennym materiałem twórczym. Na przykład możemy „zaczepić” narrację na zwłokach, niczym reżyser punktujący kamerę na danym elemencie, podczas gdy wszystko inne jest w ciągłym ruchu. Nasz trup może więc leżeć spokojnie we wraku samochodu, gdy my opiszemy jego podróż od miejsca wypadku, aż do spoczynku w ziemi lub pochłonięcia przez płomienie. Przewijające się wokół niego postacie, plenery i wydarzenia to już pole do popisu dla nas. Możemy nakreślić kilka ludzkich sylwetek, których losy splotły się akurat z naszymi zwłokami. Ot, zerwany przez telefon związek pracownicy domu pogrzebowego uwijającej się przy zmarłym, rozterki egzystencjalne niosących trumnę grabarzy, szeptem wymieniających ważne dla nich uwagi, a nawet opętanego chorą żądzą lekarza, oddającego się nekrofilii. Równie dobrze możemy stworzyć nastrojową miniaturkę, w której opisujemy atmosferę kostnicy, gdzie spoczywają zwłoki. Ciche, miarowe buczenie urządzeń chłodzących, odległe odgłosy kroków lub stuknięcia odkładanych narzędzi chirurgicznych, wszystko to potrafi zgrabnie oddziaływać na wyobraźnię czytelnika. A przy okazji jest oryginalnym podejściem do tematu, a nowatorstwo jest dziś docenianym towarem.
Oczywiście trup może być też całkiem aktywnym uczestnikiem zdarzeń, jeśli wesprzemy się na możliwościach stwarzanych przez fantastykę. W bardziej umiarkowanej formie możemy wciąż trzymać się linii realności, opisując bezwładnego trupa i jego podróż od miejsca śmierci, do spoczynku, z tą różnicą, że narratorem uczynimy zmarłego i to jego głos opisze czytelnikowi świat przedstawiony. W bardziej efektownej formie korzystania z arsenału fantastyki nasz trup może znów „ożyć”. W tym miejscu pragnę zaznaczyć, że mam na myśli jedynie te formy nieumarłych, które nie posiadają własnej świadomości, a więc nic innego jak stare, poczciwe zombie.
Nie chcę rozpisywać się o możliwościach wykorzystania postaci zombie w utworze literackim, gdyż na ten temat napisano już wiele. Chciałbym natomiast poświęcić nieco uwagi samemu zainteresowaniu, jakie ona wzbudza. W końcu kolejne wizje spełnionej zombie-apokalipsy to temat nadzwyczaj chwytliwy, chociaż możliwość zrealizowania tego scenariusza w naszym świecie jest, delikatnie mówiąc, mało prawdopodobna. Może właśnie dlatego tak bardzo nas to pociąga? Przecież nagła zagłada nuklearna czy globalna epidemia to również scenariusze o bardzo nikłej szansie na realizację, a mimo to nadal mogą zostać uznane za prawdopodobne. Czyżby wizja kompletnie nierealna – wysyp żywych trupów – gwarantowała coś w rodzaju „bezpiecznej adrenaliny” wydzielanej podczas seansów horrorów? Chcemy się bać, a przy tym mieć pewność, że to wszystko jest tylko fikcją? Być może. Ja mam własne zdanie na ten temat. Uważam, że popularność zombie wiąże się przede wszystkim z samymi zombie. Mimo swej „formy” są to nadal istoty ludzkie, tyle że pozbawione życia. A przy tym odrażające, a przecież piękno jest dziś tak, bałwochwalczo wręcz, ważne. Niszcząc (bo przecież nie zabijając, one już nie żyją) te paskudne, zdegenerowane karykatury ludzkie, realizujemy poniekąd nazistowski sen o czystej rasie. Utopijną wizję, gdzie wszystko to, co nie przystaje do „doskonałych” norm powinno zostać jak najszybciej usunięte sprzed ludzkich oczu. Chociaż i to nie jest, moim zdaniem, głównym powodem zainteresowania tematem pogromu zombie. Historia świata dowodzi, że jako rasa zwyczajnie lubimy zabijać. A przecież zombie to „już nie człowiek”, można je zabijać dziesiątkami, na wiele sposobów. W realnym świecie nawet odstrzał zdziczałej watahy oszalałych z głodu psów musi odbywać się humanitarnie, podczas gdy w świecie zombie zabijanie, czy raczej „niszczenie” nie ma granicy ani w ilości, ani w formie. Zombie można przykuć łańcuchem do ściany, odrąbać kończyny i patrzeć jak pełznie, czy pozostawić samą „żywą” głowę we wnętrzu klatki i patrzeć jak powoli gnije, wciąż wytrwale kłapiąc szczekami. Oś fabuły Jądra ciemności jest więc nadal boleśnie aktualna. W świecie przynajmniej uważanym za w pełni „cywilizowany”, nie toczymy wojen, a nawet stan wojny nie zwalnia wszystkich moralnych hamulców. Te ograniczenia nie istnieją, gdy przeciwnik jest martwy. Zombie, chociaż długo wyglądają jeszcze jak ludzie, można zabijać „ile wlezie”.
Moje przemyślenia, słuszne czy nie, na temat ludzkiej natury odbiegły już za bardzo od tematu niniejszego tekstu, zatem zostawiam te rozważania na rzecz zwłok literackich.
Kolejną, ostatnią już areną, na której możemy wykorzystać zwłoki jest bogaty świat groteski. Już w średniowieczu chętnie sięgano po zwłoki jako symbol przemijającej doczesności. Piękne kobiety kontrastowano z gnijącymi truchłami, w których zanikł już ulotny, cielesny, aspekt istnienia. W naszym wypadku jedynym drogowskazem do wykorzystania zwłok jest indywidualny zasób wyobraźni każdego twórcy. Możemy stworzyć oniryczne wizje kroczących we mgle zwłok, czy pogodne obrazy radosnej wioski zamieszkanej przez gnijących mieszkańców. Tutaj macie pełne pole do popisu, trup jest Wasz!
Na koniec chciałbym odmalować jeszcze sam proces przemiany żywego człowieka w trupa od jego „najdostojniejszej” formy – spoczywającego w trumnie ciała – do fermentującej, niemal płynnej masy gnijącej wewnątrz drewnianej skrzyni. Jako materiał bazowy do stworzenia poniższego opisu wykorzystałem rozdział Przemiany w trupa z Trupa.
Za punkt wyjścia przyjmę stan ciała w kilka godzin po śmierci, kiedy ostatecznie zanikają wszelkie pozory życia, a zaczyna się proces przemiany martwego człowieka w trupa.
Jednym z pierwszych widocznych aspektów początków procesu rozkładu są plamy opadowe, występujące po około pięciu godzinach od chwili zgonu. Ich nazwa pochodzi od sposobu ich powstania, bowiem po ustaniu pracy serca krew zalega w żyłach, a co za tym idzie krążące w niej płyny ustrojowe z wolna opadają. W wyniku tego na całym ciele tworzą się drobne, okrągłe plamki niekiedy łączące się w smugi. Ich barwa jest rozmaita: różowo-niebieska, jasnoczerwona, ciemnoniebieska lub czerniawa. Zależy od przyczyny śmierci, więc biegły lekarz sądowy już po samym wyglądzie skóry nieboszczyka może określić prawdopodobną przyczynę śmierci. Efekt ten jest najbardziej nasilony pomiędzy 13 a 15 godziną od chwili zgonu.
Bardziej namacalnym potwierdzeniem nieuchronnej przemiany umierającego ciała4 jest charakterystyczny chłód, często artystycznie wykorzystywany jako główny atut śmierci5. Spadek temperatury następuje niekiedy już w chwili agonii, a zwykle wyraźnie odczuwalna jest w dwie do trzech godzin od zgonu. Najszybciej, zresztą podobnie jak za życia, stygną końcówki członków i twarz. Ogólne tempo spadku temperatury wynosi około 1*C na godzinę, chociaż uzależnione jest od przyczyny śmierci i wieku nieboszczyka. Topielcy lub uduszeni, podobnie jak dzieci i osoby starsze, stygną najszybciej, natomiast najdłużej zachowują ciepłotę ciała ludzie otyli. Pomimo zewnętrznego ochłodzenia organy wewnętrzne jeszcze przez dłuższy czas utrzymują temperaturę, szczególnie odnosi się to do jamy brzusznej.
Ostatnim6 etapem poprzedzającym sam proces gnilny jest stężenie pośmiertne, czyli inaczej mówiąc niesamowicie silne napięcie pewnych partii mięśniowych. Należy pamiętać, iż o ile pozorne ustanie funkcji życiowych, a nawet spadek temperatury ciała można wywołać sztucznie, o tyle pełna imitacja stężenia pośmiertnego nie jest możliwa. Proces ten (wynikły na skutek reakcji chemicznych w obumierających mięśniach) pojawia się ok. 3 do 4 godzin od chwili zgonu i obejmuje całe ciało w przeciągu 12 godzin. W ramach ilustracji – bezpośredni cytat z Trupa:
Stężenie nadaje trupowi charakterystyczne cechy: zaciśnięte szczeki, usztywnione mięśnie żwaczowe, ugięte górne kończyny, wyciągnięte kończyny dolne, nadmierne wyciągnięcie głowy, zwężenie źrenicy (kontrakcja), które zastąpiło rozszerzenie (dylatację), gęsia skórka, skurcz odbytu i macicy z wyrzuceniem zawartości.
Gnicie to finał przemiany martwego człowieka w prawdziwego trupa, czyli coś odpychającego, obdartego z wszelkich cech nie tylko ludzkich, ale również istoty żywej. Widok świeżych zwłok, szczególnie tych dobrze spreparowanych, nie zawsze wywołuje u oglądających odrazę, a czasem wręcz przynosi ukojenie, kiedy zmarły wygląda jakby spał, zaznając „spokoju śmierci”. Takie skojarzenia nie przyjdą na myśl nikomu, kto ujrzy fermentującą masę mięsną tracącą z wolna swój kształt, spod której wyglądają już pierwsze kości. Ponadto na skutek postępującego odwodnienia, z każdym dniem spada waga zwłok. Charakterystycznym elementem, który towarzyszy kolejnym etapom rozkładu jest ciężki, słodkawy fetor. Każdy, kto miał do czynienia z przegniłym mięsem może wyobrazić sobie kilkukrotnie silniejszy smród wydobywający się z martwego ciała, szczególnie, gdy nastąpi już pęknięcie jamy brzusznej i wszystkie toksyczne gazy wydobywają się na powierzchnię. Między innymi dlatego wielu ludzi decyduje się na kremację, wolą by została po nich elegancka kupka popiołu, niż rozlewająca się, mięsna masa toczona przez różnego rodzaju owady i drobnoustroje. Z drugiej strony sam rozkład jest jak najbardziej naturalną konsekwencją śmierci, a pozostałości człowieka wracają do ogólnej „puli” pierwiastków, dzięki czemu można mówić o kręgu życia. Pozostałe po nas pierwiastki krążą swobodnie w przyrodzie, a kości leżą spokojnie w ziemi, czekając na kompletny rozkład, lub padają łupem miłośnika „egzotycznych” ozdób domowych, takich jak piszczele czy czaszki.
Beniamin Muszyński
2 Chociaż powołam się na nią w ostatniej części niniejszego artykułu poświęconej procesowi rozkładu.
3 (żyjemy w tak dziwnych czasach, iż konieczne jest dodanie tego przypisu) – nie nawołuję do popełnienia realnej zbrodni, lecz zabiegu literackiego.
4 Chociaż po śmierci człowiek, jako istota rozumna, jest martwy, to jego poszczególne organy i komórki obumierają w różnym czasie.
5 Klasyczne już przeciwstawnie tego co ciepłe i żywe (w domyśle dobre), chłodowi śmierci (siłom zła).
6 Właściwie ciężko mówić o kolejności poszczególnych etapów, które często nakładają się na siebie i zależne są od czynników zewnętrznych takich jak temperatura, wilgotność powietrza, otoczenie etc.
Kości zostały rzucone i stworzył się przecudowny, przepyszny tekst podparty wyborną lekturą. Całość jest niczym uwertura do tajemniczego, literackiego danse macabre. Zwłoki nie są tym czym się wydają, gdzie brzydota jest pięknem. Turpistyczne dusze są niezmiernie ukontentowane tym tekstem 🙂
Nasza trupia trupa z radością czyta tak pochlebną i estetyczną opinię. 🙂 Autor artykułu popełnił szereg pozycji, w których zwolennicy fermentu zwłocznego jak i wszelkiego innego odnaleźć powinni się szczególnie dobrze (wszystkie dostępne do pobrania za darmo w dziale Księgarnia). Na myśl przychodzą pyszna Pokuta i moja ukochana miniaturka Plaga. Smacznego!