Już 29 grudnia oddamy w Wasze ręce najnowszą grę książkową Beniamina Muszyńskiego: Ḫé-mu-ù-zu. Tymczasem już dziś mamy dla Was zapowiedź tego dzieła: Prolog!
UWAGA! Tekst zawiera drastyczne opisy związane ze składaniem ofiary z człowieka. Zarówno poniższy prolog, jak i cała gra książkowa NIE jest przeznaczona dla osób wrażliwych na podobne treści, jak również poniżej 16 roku życia.
Prolog
Przeszłość rozwiała się w ludzkiej niepamięci niczym mgła. To, co poprzednie przeminęło. Nie zostało po prostu zapomniane, lecz wyrwane z pamięci niczym chwast. Chwast… To też jedno z nowych słów! Jeszcze ojcowie naszych ojców i matki naszych matek mogli słuchać opowieści o Dawnym. Ojcowie ich ojców i matki ich matek mieli okazję otrzeć się życie, które dziś jest celowo zapomniane. Odwieczny łańcuch pokoleń zespolonych wspólną, wieczną wędrówką został zerwany. Dawne ustąpiło pola Nowemu. Polowanie i zbieractwo – droga przodków. Uprawa pól i hodowla zwierząt – szlak nowych ludzi, którzy wybrali pogrzebanie w mroku niepamięci łowieckich zwyczajów, świętych prawd swoich protoplastów. Umarli, a wraz z nimi ich prawdy. Niech umarli grzebią umarłych, niech żywi ryją po kres sił w ziemi! Świętej i płodnej. Oto prawda.
Pochód, w którym biorą udział wszyscy mieszkańcy wioski z wolna posuwa się naprzód. Dwóch ludzi, kapłan i kowal, niosą wspólnie duży, pleciony kosz. Co pewien czas zatrzymują się, aby wydobyć z niego kolejny fragment, pozostałość tego, co niegdyś żyło, myślało i czuło.
Na wzgórzu grzebią w ziemi, świętej, płodnej ziemi, oczy i uszy ofiarowanej kobiety. Będą strzec mieszkańców przed niespodziewanym nadejściem tego, co wrogie.
Na szlaku prowadzącym do innych osad grzebią w ziemi, świętej, płodnej ziemi, stopy i łydki. Będą dodawać sił w wędrówce.
Na placu pracy rzemieślniczej grzebią w ziemi, świętej, płodnej ziemi, dłonie. Będą dodawać zręczności kobietom wyplatający tutaj piękne i pożyteczne rzeczy, kosze, torby, odzienie.
Na brzegu pobliskiego, wielkiego jeziora, do którego wpada setki rzek a wypływa tylko jedna grzebią w ziemi, świętej, płodnej ziemi, ramiona. Będą wspierać pływaków i napędzać ryb do sieci.
W domu porodów grzebią w ziemi, świętej, płodnej ziemi, uda i łono. Będą sprawować pieczę nad porodami ludzi i zwierząt.
Wyłuskane z ciała, pokruszone kości grzebią w ziemi, świętej, płodnej ziemi pól. Będą dawać wzrost życiodajnemu zbożu. Pola… Błogosławieństwo i przekleństwo! Im więcej pól, tym więcej ludzi, którzy mogą się z nich wyżywić. Im więcej ludzi, tym więcej pól potrzeba, aby nie nastał głód. Praca, która prowadzi do coraz cięższej pracy. Cykl, raz zaczęty, nie ma końca. Będzie trwać, taka jest jego natura. A wraz z nim, zaklęci w wiecznym kole życia i śmierci, zaplątali się ludzie, którzy porzucili szlak i las dla bezkresnych połaci kuszącego złotem zboża pól.
Mięso rzucają dla świń. Będą stale obrastać w tłuszcz, karmić sobą w strasznych miesiącach srogich zim.
Skóra, sprawnie zdarta przed rozczłonkowaniem, zostaje wypchana słomą na podobieństwo oblicza poświęconej kobiety. Kukła trafia na żywiczny stos, do którego każdy mieszkaniec musi dorzucić szczapkę. Nawet nieświadome niczego dzieci, wiedzione dotykiem rodziców, ciskają rączkami smolne patyczki. Ogień zaczyna pochłaniać ofiarę, dym wznosi się ku władcy wszystkiego, co żywe, Nieśmiertelnemu Słońcu. Kapłan nuci w sekretnym języku Wielką Pieśń, kowal milczy.
To jego partnerka została ofiarowana. Powiła mu dwójkę dzieci w tym samym czasie. Dwoje dzieci z jednego łona, dziewczynka i chłopiec. Bliźnięta. Od kiedy sięga ludzka pamięć, coś takiego zwiastowało wielkie zmiany. Tak bardzo i tak nieodwracalnie wpływające na oblicze świata, że zaczęto bać się „podwojonych dzieci”. Kiedy ostatnim razem zdecydowano się nie zabijać takiego rodzeństwa doprowadziło to do porzucenia drogi przodków, osiedlenia się w tej okolicy, rozproszenia na liczne wioski, osady i sioła, które szybko utraciły ze sobą kontakt. Wielka, wędrowna rodzina rozpadła się. Jednak tym razem dzieci przeżyją. Dlaczego?
Z woli ich matki. Prawem każdej kobiety jest bowiem decydować o życiu i śmierci tego, co nosi w swym łonie. Niemniej świat utrzymuje się w kruchej równowadze pomiędzy dniem a nocą, nic nie może jej zakłócić. Dla zachowania porządku należało złożyć ludzką ofiarę ochronną wedle starych zwyczajów. Dlatego właśnie kowal musiał zadusić we śnie kobietę, którą kochał, matkę swoich dzieci, a następnie wraz z kapłanem, nieubłaganym inicjatorem tej ofiary, oprawić jej zwłoki. Kapłanem Nieśmiertelnego Słońca, opiekunem społeczności i przepełnionym żalem mężczyzną odrzuconym niegdyś przez kobietę, która wybrała nie jego, lecz kowala.
Ogień chciwie pochłania żywiczny stos, jego żar zmusza ludzi do wycofania się o kilka kroków. Tylko kowal stoi w miejscu, a po chwili zbliża się do żywiołu i wsuwa w jego paszczę dłonie z okrzykiem:
– Od tej pory nie jestem już Simug! Zwijcie mnie Uruk! Uruk! Uruuuk!
Jego nowe imię przechodzi we wrzask, a on wyrywa okaleczone członki z płomieni i mdleje z bólu. Te myśli, ciało i czyny zależą odtąd od Ciebie. Tyś jest Uruk!